Ilustracja Thomas Fuchs
Opinie

Astronomia jest radością. Tylko czy ludzkość na nią stać?

Przyszłość astronomii stanęła pod znakiem zapytania – obserwatorium kosmiczne kosztuje tyle, ile usunięcie skutków jednej katastrofy klimatycznej.

Ewakuujesz się, tato, prawda?”, wystukałam na swoim telefonie we wrześniu 2022 roku.

Huragan Ian zbliżał się do Fort Myers w stanie Floryda. Mój ojciec, urodzony na Florydzie, który zwykle wolał przeczekać kataklizm na miejscu, przesłał mi spis tego, co zabrał w pośpiechu ze swojego domu – ważne dokumenty, psa, dwa komplety ubrań. „Tym razem nie będę ryzykował” – napisał.

Kilka dni później – gdy oczyszczono już drogi – dowiedzieliśmy się, jak niszczycielska była potęga żywiołu. Dach betonowego bungalowu ojca nad rzeką wciąż tam się znajdował, podtrzymywany przez dwie ściany. Jednakże wszystko z wnętrza zniknęło, a inne okoliczne budynki zostały zmiecione z powierzchni ziemi.

Mijał wtedy szósty miesiąc mojego drugiego stażu podoktorskiego w dziedzinie astronomii – będącego ukoronowaniem ponad dekady badań. Pokonałam przeciwności losu, wspięłam się na szczyt drabiny akademickiej, by zapewnić sobie pozycję w awangardzie nauki o egzoplanetach. Świętowaliśmy ten sukces podczas mojej ostatniej wizyty w domu ojca, gdy złocisty ślad rakiety startującej z Przylądka Canaveral przecinał ciemniejące niebo. Ale nawet w owej chwili zadawałam sobie pytanie, czy nie za bardzo chodzę z głową w gwiazdach i nie oddaliłam się od Ziemi.

Ci z nas, którzy urodzili się po 1977 roku, nigdy nie zaznali zimniejszego roku niż wcześniejszy przeciętny. Od tego czasu częstość występowania huraganów o dużej sile się podwoiła, a liczba pożarów w północnej i środkowej Kalifornii wzrosła pięciokrotnie. Moje pokolenie – ci, którzy, dorastając, mogli jeszcze słyszeć brzęczenie owadów i wspominać śnieżne dni, które obecnie stały się wielką rzadkością – nie są ani pierwszymi, ani ostatnimi bijącymi na alarm w sprawie naszej szybko zmieniającej się planety. Syreny wyją już od dziesięcioleci.

Można by sądzić, że jako badaczka będę szczególnie wyczulona na fakty i liczby oraz ponurą przyszłość, którą one zapowiadają. Ale po jakimś czasie nie zwraca się uwagi na odgłos wyjących syren, a cyferki zaczynają się ze sobą zlewać. Kiedy pomyślę o zmianach klimatu, nie mam już przed oczami danych, lecz pudełko po butach z rzeczami, które mój tata zebrał z trawnika – dwa ustniki do trąbki, przemoczona fotografia, przedstawiająca mnie w wieku 11 lat, banknot dwudolarowy w strunowej torebce. Pamiętam też palto, które kupiłam po przeprowadzeniu się do Indiany, kiedy dostałam się na studia podyplomowe, a które nosiłam tylko na pierwszym roku, ponieważ każda kolejna zima była cieplejsza od poprzedniej. Wspominam też przenośny klimatyzator, w który byłam zmuszona się wyposażyć, gdy przeniosłam się do Tacomy w stanie Waszyngton – miasta, którego nie budowano z myślą o upalnych latach.

A przede wszystkim myślę o tych, którzy przyjdą po mnie. Przed huraganem Ian nigdy nie zastanawiałam się, czy robię coś dobrego dla świata. Oczywiście, miałam swój wkład jako astronom – wydawało mi się, że moje zajęcie jest szlachetne. Badam to, czego nie możemy dotknąć ani praktycznie wykorzystać, uprawiam naukę po prostu gwoli czystej ciekawości. Ale po huraganie straciłam pewność, że taki cel wystarczy. Zaczęłam sobie uświadamiać, że zaabsorbowanie innymi planetami przesłania mi problemy tej, na której żyję.

W miarę jak astronomowie po cichu zaczynają zadawać sobie pytanie o wartość swoich badań finansowanych z funduszy federalnych w katastrofalnie ocieplającym się świecie, muszą też mierzyć się z faktem, że podobne wątpliwości nachodzą rządzących. Właśnie w tym roku polityczni decydenci na Kapitolu usiłowali obciąć środki zarówno na Obserwatorium Rentgenowskie Chandra, jak i Kosmiczny Teleskop Hubble’a, w takim stopniu, że dalsze funkcjonowanie tego pierwszego instrumentu stanęłoby pod znakiem zapytania. Cięcia te wynikają po części z narastającej presji, która już teraz ogranicza budżety NASA, National Science Foundation i innych znaczących publicznych źródeł finansowania badań kosmicznych.

Musimy zatem się zastanowić nad przyszłością naszych wielomiliardowych wypraw eksplorujących Układ Słoneczny, skoro świat coraz częściej jest narażony na generujące wielomiliardowe straty katastrofy. Jakkolwiek przewidywany szczyt wydatków na najnowsze orbitalne oko NASA – Nancy Grace Roman Space Telescope, który ma zostać wystrzelony w 2027 roku – jest już za nami, agencja ma jeszcze ambitniejsze plany. Obejmują one program Artemis, który pochłonie ponad 7 mld dolarów rocznie, a także dostarczenie na Ziemię próbek skał z Marsa, które to przedsięwzięcie obecnie znalazło się w fazie „powrotu na deskę kreślarską” po tym, jak zostało uznane za zbyt kosztowne. Jednakże projektem, który najbardziej ekscytuje wielu astronomów, jest kolejny wielki teleskop kosmiczny NASA, Habitable Worlds Observatory (HWO), który ma zostać wystrzelony na początku lat 40. XXI wieku po wielu dekadach prac rozwojowych i konstrukcyjnych – jego przewidywany koszt to około 11 mld dolarów.

Problem polega na tym, że w 2040 roku świata, jaki znamy obecnie, już nie będzie. A w obliczu wzrastającej liczby tych wielomiliardowych kryzysów – stanowiących wszak tylko jedną kategorię z niezliczonych możliwości finansowej ruiny spowodowanej zmianami klimatu – trzeba skądś wziąć środki na usuwanie ich skutków. W latach 80. klęski żywiołowe, które kosztowały ponad miliard dolarów (z uwzględnieniem inflacji), występowały średnio w liczbie 3,1 z 297 ofiarami śmiertelnymi rocznie, w porównaniu z 17,8 takich zdarzeń z 911 ofiarami śmiertelnymi rocznie w latach 2017–2021.

Czy Roman Space Telescope okaże się ostatnim przedsięwzięciem NASA w zakresie ambitnie zakrojonych obserwatoriów orbitalnych? Czy HWO dotrze bez szwanku na swoją hipotetyczną platformę startową jeszcze w tym stuleciu? Koszt każdej z misji kosmicznych, które tak wielu z nas zachwycają, jest porównywalny z kosztem usunięcia skutków tylko jednego ze zdarzeń, do jakich może obecnie dojść ponad 20 razy w roku. Gdy takie katastrofy staną się czymś powszechnym, badania kosmiczne mogą zostać uznane za luksus, na który już nas nie stać.

Zapobieganie najgorszym skutkom zmian klimatycznych spada bezpośrednio na rządy państw i międzynarodowe korporacje, w tym głównie firmy zajmujące się wydobyciem i przeróbką paliw kopalnych, które wspólnie doprowadziły nas na skraj przepaści. Jednakże po dziesięcioleciach „odgórnych” niepowodzeń musimy wziąć sprawy w swoje ręce – „oddolnie” przestawić nasz ocieplający się świat i nas samych na lepszą trajektorię.

Dziś, na dobre i na złe, dom mojego ojca został odbudowany taki, jaki był poprzednio, kilka metrów od wody, w oczekiwaniu na kolejną „burzę stulecia”. Tymczasem ja diametralnie zmieniłam front. Przerwałam swój drugi staż podoktorski – oddałam podręczniki, rozparcelowałam moje badania w toku, zamknęłam przepełnioną zakładkami przeglądarkę internetową na amen – i zamieniłam to wszystko na stanowisko wykładowcy kontraktowego. Teraz spędzam dni, ucząc każdego, kto przyjdzie na moje zajęcia, nie tylko o gwiazdach tam wysoko w górze, lecz i o tym, jakie mają one znaczenie dla nas, tu na Ziemi.

Astronomia jest radością – cudowną emanacją Wszechświata dążącego do poznania samego siebie. Chcę zobaczyć ponownie astronautów na Księżycu. Chcę dowiedzieć się, czy na Marsie istniało kiedyś życie. Ciekawi mnie, czy nie jesteśmy sami w Galaktyce. Dowiedzenie się tego wszystkiego – i wiele więcej – jest możliwe, lecz coraz mniej realne w obliczu postępującej degradacji naszego globalnego ekosystemu. Każdemu krokowi, który podejmujemy w obronie tej radości, musi towarzyszyć kolejny w obronie klimatu. Każdy z nas powinien przez chwilę się zastanowić, jaki to ma sens dla nas samych i naszych społeczności. Ale nie należy oddawać się tym myślom za długo – aby pozostawić lepszą przyszłość tym, którzy nadejdą po nas, musimy zacząć działać już teraz.

Świat Nauki 10.2024 (300398) z dnia 01.10.2024; Forum. Komentarze ekspertów; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Zmiany klimatu a astronomia"