Ziemia w Polsce się trzęsie. Apokalipsy jednak nie będzie
Opublikowany dziesięć lat temu katalog zawierał 80 pozycji, nie licząc wstrząsów poprzedzających i następczych. Obejmował on okres od końca XV w. Przez ostatnią dekadę zanotowano ich prawie dwa razy tyle. Czyżbyśmy byli świadkami lawinowego przyrostu trzęsień ziemi i nadchodzi Apokalipsa? Uspokajamy. Liczba trzęsień prawdopodobnie nie zmieniła się znacząco w ostatnim dziesięcioleciu. Zmienił się za to sposób ich rejestracji.
Początkowo opisywano tylko trzęsienia widoczne gołym okiem. Jan Długosz sięga czasów Bolesława Chrobrego, ale dane są niepewne. Późniejsze też ( katalog otwiera trzęsienie Ziemi w Nysie w 1496 r.). Pierwszym zdarzeniem, które w Polsce zarejestrowano nowoczesnymi instrumentami było to, do którego doszło w 1966 r. na Podhalu, ale brak odpowiedniej sieci sejsmografów uniemożliwił jego dokładny pomiar – do lokalizacji użyto tzw. metod makrosejsmicznych, czyli mierzenia na dużą odległość. Była to zresztą podstawowa metoda notowania intensywności zjawisk sejsmicznych jeszcze przed ponad dwie dekady. Dopiero po 1989 r. kataloguje się te zdarzenia z instrumentalnymi pomiarami parametrów. W latach 90. XX w. powstał system pomiarów cyfrowych w ramach Polskiej Sieci Sejsmologicznej, ale oczka tej sieci były spore. Od 2013 r. natomiast uzupełniana jest ona przez Monitoring Geodynamiczny Polski z siecią stacji krótkookresowych, częściowo mobilnych. W ten sposób wykryto liczne słabe trzęsienia ziemi, które dotąd nie miały szansy zostać zauważone.
Sięgnij do źródeł
W Europie trzęsienia ziemi związane są głównie ze śródziemnomorską strefą zderzenia tektonicznej płyty afrykańskiej z euroazjatycką. Jej efektem jest piętrzenie gór od Atlasu po Indonezję (tam już funkcję płyty afrykańskiej pełni płyta australijska) i liczne wstrząsy tektoniczne. Karpaty to efekt tego samego procesu, więc można było się spodziewać, że w Polsce to właśnie będzie obszar najczęstszych wstrząsów. I rzeczywiście tak jest. Aż 140 świeżo notowane trzęsienia zanotowano na Podhalu, a pozostałe kilka w Beskidach z Gorcami. Ewidentnie jest to więc polski gorący punkt sejsmiczny, choć oczywiście większość z zanotowanych trzęsień nie przekracza magnitudy 2, a więc nie jest zauważana dla nikogo poza sejsmologami.
Inny rejon uważany za potencjalnie sejsmiczny – strefa Teisseyre’a-Tornquista biegnąca na granicy między prekambryjską platformą wschodnioeuropejską a paleozoiczną platformą zachodnioeuropejską od Koszalina po Zamość – w ostatnim okresie był raczej spokojny.
Autorzy analizy skupili się na zjawiskach naturalnych. Obecnie w Polsce dużo łatwiej jednak o odczuwalne trzęsienie pochodzenia antropogenicznego. Dotyczy to głównie Górnośląskiego Zagłębia Węglowego, Legnicko-Głogowskiego Okręgu Miedziowego czy Bełchatowa. Czasami oba zjawiska się nakładają. Tak jest w przypadku Pienin, gdzie wstrząsy są klasyfikowane z reguły jako sejsmiczność wyzwalana przez Zbiornik Czorsztyński, ale karpackie siły tektoniczne też mają swój wkład.
Powtarzamy: zwiększona liczba zanotowanych w Polsce trzęsień ziemi nie powinna niepokoić. Należy jednak pamiętać, że mogą one zaskakiwać, występując w miejscach nietypowych. Tak było w 2004 r. w okolicach Kaliningradu, którego skutki były odczuwalne w Polsce. I to nie tylko przez najczulsze sejsmografy.