Co u kata?
Kat to krótkie, zręczne słowo z dużym, powiedzielibyśmy, potencjałem – ale obciążone ponurą treścią i niemiłymi skojarzeniami. Do tego o niejasnym pochodzeniu. Można dopatrzeć się w nim związku z dawnym prasłowiańskim czasownikiem katati, czyli „obracać, turlać, toczyć”, a wtórnie „męczyć” – metafora ta, przykro ukonkretniająca rodzaj toczenia, wydaje się jakoś zrozumiała. W końcu łacińskie torquero, czyli „toczę”, dało tortor, skąd nie tylko nasze tortury. Inne wywody etymologiczne, choćby wiążące kata z praindoeuropejskim kei- („mścić”, „karać”), wydają się mniej przekonujące.
A kat w polszczyźnie to po pierwsze „wykonawca sprawiedliwych wyroków”, zatem urzędnik miejski (mówiono: kat – ostatni urząd, coś w rodzaju „urzędnika ostatniego kontaktu”, na szczęście dla nielicznych), ale po drugie „okrutnik”, a nawet „morderca”; potem, przenośnie i eufemistycznie, ale z wyraźnym znaczeniowym uzasadnieniem, „diabeł”, wreszcie dość abstrakcyjnie „zła rzecz, nieszczęście”. Te dodatkowe ostatnie odniesienia dokumentowane są między innymi krótkimi, poręcznymi i potocznymi powiedzeniami. Kat w powtarzanych do dziś powiedzonkach: tam do kata, co u kata?, daj go katu, idź do kata, wreszcie trochę absurdalne zje kata – daje się zastąpić, a właściwie zastępuje diabła, trochę ze strachu tu nieprzywołanego (czyżby kat był bezpieczniejszy językowo?). A wyrażenie za katy, użyte przez księdza Bakę (śmierć dźga za katy w szkarłaty, cytował je ksiądz Robak w „Panu Tadeuszu”), lub zakaty kiedyś oznaczało „bardzo, niemiłosiernie”.
Kata w dawnym zwyczaju zwano też, jak można sądzić nieco eufemistycznie, małodobrym – choć był potrzebny. W osiemnastowiecznym „Porządku sądów i spraw miejskich…” kat to „osoba nad złoczyńcą sprawiedliwość skutkiem okazująca”, przy czym dodawano, że „katowie, oprawcy, ceklarze w wielkiej nienawiści u ludzi bywają”.
Sam urząd kata nie wywoływał zresztą jednoznacznej pogardy. Kat zwany był nawet mistrzem – kiedy sytuacja czy kontekst nie precyzowały, czego mistrzostwo dotyczyło, a dotyczyło zadawania śmierci. Istotnie, trzeba było znajomości sztuki. I, oczywiście, śmierć miała w sobie coś ważnego. Kat w końcu początkowo ograniczał swoją fizyczną aktywność do czynności ostatecznych: ścinania i do podżegania ognia – a wydawanych w ręce kata męczyli, torturowali, katowali pomocnicy, zwani butlami i hyclami (ich funkcje były zresztą rozleglejsze).
Katowano w katowniach, zadawano katusze w katuszach. Katusz lub katusza to najpierw była nazwa miejsca (może utworzona na wzór słowa „ratusz”?) – dziś częściej odnosimy zadawane i cierpiane katusze (już tylko w liczbie mnogiej) do doznań duchowych. A katowanie to słowo wyjątkowo nieprzyjemne – obecnie, jak się zdaje, z torturowaniem można jakoś powiązać celowość, katowanie to już chyba tylko działanie sadystyczne. Ktoś zakatowany zginął w strasznych męczarniach, zadawanych przy tym dla podłych doznań. Skatowany jeszcze żył, ale okrutnie cierpiał.
Wiele słów, dawniej mocno, a nawet strasznie brzmiących, pospolituje się. Wydaje się, że nadużywane jest i słowo kat – oznaczać może już z coraz mniejszą przesadą kogoś, kto dokucza innym. A że wciąż łączy się z emocjami i ma potencjał atrakcyjności medialnej – spotkać je można w licznych nagłówkach informacyjnych. I wciąż trudne jest do zażartowania – chociaż wspaniałe „Tango kat” Przybory i Wasowskiego w wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej było tego udaną próbą.