Perfumy: jak na nas działają
W Sekcji Archeo w pulsarze prezentujemy archiwalne teksty ze „Świata Nauki” i „Wiedzy i Życia”. Wciąż aktualne, intrygujące i inspirujące.
Zapach może wprawić w zachwyt, spowodować nawrót wspomnień, uszczęśliwić, ukoić, ale też rozdrażnić, wywołać wstręt czy traumę. Ma moc, o której wiemy stosunkowo niewiele, bo przez lata uważaliśmy zmysł węchu za nie najmocniejszą stronę człowieka. Tymczasem nauka dowodzi, że się myliliśmy. Kiedyś na naszej zapachowej wrażliwości korzystali bogowie i władcy, dziś – potentaci perfumeryjni i specjaliści od aromamarketingu. Bo drogie perfumy i świeczki zapachowe są obiektem pożądania perfumoholików, a rozpylane w centrach handlowych i sklepach wonie nęcą i uzależniają od kupowania tak samo skutecznie jak zdjęcia reklamowe. Odporni na działanie zapachów są tylko ansomicy, czyli ludzie pozbawieni powonienia.
Bogów okadzanie
Nomadowie mieli znacznie bardziej wyczulony węch niż my, bo to decydowało o ich zdrowiu. Tajemnicą pozostaje, kto pierwszy docenił piękno woni palonych żywic, choć zapewne nastąpiło to zaraz po tym, jak nasi przodkowie opanowali ogień. Okadzanie pojawia się niemal we wszystkich religiach i może mieć kultowy, magiczny lub leczniczy charakter. W oparach tych szamani wędrowali między światami i przyzywali duchy zwierząt i przodków. Sztuka perfumiarska zaczęła się właśnie od dymu, dlatego nie przez przypadek nazwa „perfumy” pochodzi od łacińskiego wyrażenia per fumum – „przez dym”. Karol Marks nie mylił się specjalnie, twierdząc, że religia jest opium dla ludu, bo woale gęstego dymu spowijające posągi bogów i symbole religijne rzeczywiście miały silnie psychoaktywne i uzależniające działanie.
Kilka lat temu biolog Raphael Mechoulam z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie dowiódł, że występujący w kadzidlanym dymie octan incenzolu aktywuje w mózgu kanały jonowe, dzięki czemu zmniejsza stany lękowe i depresyjne. A zatem nie tylko dym z konopi indyjskich, ale i z kadzidłowca Cartera wprawiał ludzi w stany odmiennej świadomości, odprężał i dawał poczucie szczęścia. Nie całkiem bezsensowne okazuje się też okadzanie chorych, tak często praktykowane w medycynie ludowej. Dym ten bowiem ma nie tylko działanie aromaterapeutyczne, rozgrzewa oraz poprawia nastrój, ale hamuje też aktywację jednego z czynników transkrypcyjnych (czynniki te wiążą się z DNA, co ostatecznie decyduje o produkcji zakodowanych w nim białek), wpływa przeciwzapalnie i przyspiesza gojenie się ran. A zatem zanim zaczęliśmy się zlewać perfumami na bazie olejów, a potem alkoholi, okadzaliśmy ciała, co dawało nam wrażenie kontaktu z bogami i innymi wymiarami. Dzięki zapachowi dotykaliśmy boskości.
Zapach amona
Choć pachnące i otumaniające dymy znano na całym świecie, wieloskładnikowe perfumy – na bazie olejów, aromatów roślinnych i żywic sprowadzanych z dalekich krain – pojawiły się dopiero w wielkich cywilizacjach Chin, Indii i okolic Morza Śródziemnego. Szczególnie cenili je starożytni Egipcjanie, którzy uchodzą za ojców sztuki perfumeryjnej. O tym, jak ważne były w kraju faraonów wszelkie pachnidła, świadczy obecność w panteonie egipskich bogów siedzącego na kwiecie lotosu boga perfum – Nefertuma. Poza tym liczne teksty wspominają o sprowadzaniu kadzidła i mirry, a ikonografia pokazuje, jak produkowano aromatyczne oleje, składano je w ofierze bogom lub noszono w postaci stożków wonności na głowach podczas bankietów. Za pierwszą perfumoholiczkę można uznać królową Hatszepsut, która panowała w Egipcie w pierwszej połowie XV w. p.n.e.
Nad Nilem kobiety zasiadały na tronie faraonów bardzo rzadko. Dlatego Hatszepsut potrzebowała legitymizacji władzy. Miała nią być legenda boskich narodzin, którą przedstawiła na ścianach swojej świątyni grobowej w Deir el-Bahari. Według niej nie była ona córką Totmesa I i jego wielkiej małżonki Ahmes, ale samego boga Amona, który wcielił się w jej ojca. Jedna ze scen przedstawia spotkanie boga z matką Hatszepsut, która „obudziła się z powodu woni boga”, i to właśnie dzięki „wszystkim przyjemnym zapachom z krainy Punt” poznała, że ma do czynienia z Amonem, a nie z mężem. To może jednak oznaczać, że według Egipcjan namaszczenie się mirrą zamieniało faraona człowieka w boga.
Takie wyobrażenie brało się stąd, że posągi bogów codziennie karmiono, myto, ubierano i nacierano olejami oraz okadzano. Co prawda zwykli Egipcjanie nie mieli wstępu do świątyni (nie mówiąc o miejscu, gdzie stał posąg), ale pachnące opary musiały wymykać się ze świątyń, a tłumy mogły je lepiej poczuć podczas corocznych procesji. Dodatkowo nad Nilem przywiązywano ogromną wagę do zachowania ciała po śmierci. Stąd wysuszanie go w basenach z natronem (sodą naturalną), usuwanie psujących się wnętrzności i owijanie nasączonymi żywicami i olejami płóciennymi bandażami, które miały je konserwować i zniwelować zapach śmierci.
Kraina mirry
Faraonowie, jako bogowie na ziemi, też otaczali się pięknymi zapachami. Wyprawy po mirrę i kadzidło głównie miały zapewnić dostawy wonności świątyniom, ale to pałac władcy nadzorował ich produkcję, a potem zostawiał sobie jej część na użytek własny, prezenty i wymianę. Choć pierwszą odnotowaną w źródłach wyprawę do krainy Punt po mirrę i kadzidło zorganizował faraon Sahure w połowie III tys. p.n.e., najsłynniejszą pozostaje ta zlecona przez Hatszepsut ponad tysiąc lat później. Było to wydarzenie tak istotne, że władczyni kazała je uwiecznić w świątyni grobowej w Portyku Puntu. Dowiadujemy się z przedstawienia, że Amon powiedział królowej, by przywiozła z tej dalekiej krainy drzewka mirry i zasadziła je przy jego świątyni, aby piękny zapach wypełniał mu dom. Nad Nil dotarły nie tylko sadzonki, ale i ogromne ilości wonnej żywicy. Hatszepsut własnoręcznie ją odmierzała, przy czym wpadła w rodzaj ekstazy. „Najlepsza wonna mirra jest na wszystkich jej członkach, jej zapach jest wspaniałą wonią boga”. Być może królowa po prostu lubiła pachnidła, ale nacierając swoje ciało mirrą, stała się podobna bogom, a to stanowiło ważny element jej królewskiej propagandy.
Nadal nie wiadomo, gdzie znajdowała się kraina Punt. Badacze wymieniali tu Somalię, Etiopię, Erytreę, Sudan i Jemen. Wiele jednak wskazuje na to, że kraina Punt była dla Egipcjan wspólną nazwą wszystkich bogatych krain na południu, z którymi utrzymywali kontakty handlowe. Dopiero w drugiej połowie I tys. p.n.e. na głównego eksportera wonnych żywic wyrosła południowo-zachodnia część Półwyspu Arabskiego, w Biblii zwana królestwem Saba, stając się punktem wyjścia słynnego szlaku kadzidłowego. Właśnie ze względu na lasy, z których drewna produkowano mirrę i kadzidło, Rzymianie nazwali ją Arabią Szczęśliwą. Pliniusz wspomina, że na przełomie er trafiało do niej (i Indii) z Rzymu ok. 100 mln sestercji rocznie (przy czym wystawne igrzyska kosztowały ok. 400 tys. sestercji). Nic więc dziwnego, że proces produkcji wonnych żywic jej mieszkańcy trzymali w ścisłej tajemnicy. Jedno jest pewne: w antyku zamożny cywilizowany człowiek pachniał sprowadzanymi z południa kadziłem i mirrą oraz wytwarzanymi nad Nilem wieloskładnikowymi perfumami. To odróżniało go od śmierdzącego potem i skórami barbarzyńcy z północy.
Pierwsi perfumiarze
Na najstarszą manufakturę perfum sprzed ok. 4 tys. lat natrafili archeolodzy na Cyprze. Na stanowisku Pyrgos-Mavroraki znaleźli naczynia ze śladami cynamonu, liści laurowych, mirtu, anyżku, żywicy sosnowej i bergamotki oraz utrwalającej zapachy oliwy. Być może była to produkcja miejscowa, a wtedy za drugą kolebkę perfumiarstwa należałoby uznać właśnie tę wyspę Afrodyty, ale niektórzy badacze nie wykluczają, że wytwórnię założył egipski mistrz perfumiarstwa, który uciekł z ojczyzny, gdzie faraon nadzorował całą produkcję pachnideł.
Egipcjanie mieli doskonałe warunki do tego, by rozwinąć u siebie sztukę perfumeryjną. Poza tym, że musieli sprowadzać z południa i wschodu kadzidło i mirrę (drzewka zasadzone przez Hatszepsut się u nich nie przyjęły) oraz żywice cedrów i sosen z okolic dzisiejszego Libanu, reszta niezbędnych do produkcji specyfików była na miejscu. Rosły tam oliwki, rącznik, moringa i kolibło egipskie do wyrabiania olejów i maści oraz podstawowe gatunki pachnących kwiatów, jak lilie, lotosy, jaśminy i róże (które zaczęto w przemyśle perfumeryjnym doceniać dopiero od III w. p.n.e.).
Ponieważ nie znano destylacji alkoholu (opracowali ją Arabowie ok. 800 r.), bazą egipskich pachnideł były doskonale absorbujące aromaty tłuszcze i oleje. Istniały dwa sposoby uzyskiwania i utrwalania zapachów – uwonnienie (polegające na umieszczeniu płatków kwiatów pomiędzy warstwami zimnego tłuszczu) oraz maceracja (gotowanie płatków w tłuszczu). Wonny olej otrzymywano poprzez wyciskanie płatków w prasach woreczkowych. Pachnidła o konsystencji past kładziono w formie stożków na głowach biesiadników, a aromat wydzielał się, gdy tłuszcz się roztapiał i wsiąkał we włosy, ciało i ubranie. Bo poza kultowym piękny zapach miał też działanie erotyczne. Woń perfum kusiła i działała na zmysły zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Dowodem jest opowiadanie egipskie „Dwaj bracia”, w którym książę zakochuje się w nieznanej kobiecie, znalazłszy w rzece pachnący kosmyk jej włosów (włosy to też archetypiczny symbol kobiecości). Nic dziwnego, że zamożne kobiety były głównymi klientkami perfumiarzy.
Kłopoty z recepturą
Egipcjanie szybko zaczęli eksportować swoje wieloskładnikowe pachnidła. Według ucznia Arystotelesa Teofrasta (IV–III w. p.n.e.), Pliniusza Starszego (I w. n.e.) i Dioskurydesa z Cylicji (I w. n.e.) w antycznym świecie były one niezwykle cenione. Za najsłynniejsze uchodziły ciężkie żywiczne perfumy z Mendes z mirry, styraksu (żywicy balsamicznej) oraz kasji (cynamonowca wonnego). Niewykluczone, że punktem wyjścia do ich stworzenia były pachnidła przez tysiąc lat produkowane w świątyniach egipskich. Grecy zwali je kyphi i przytaczali kilka ich receptur. W skład jednej z nich wchodziło kadzidło (3 miarki), styraks (2), mirra (2), jałowiec (1), cedr (1/2), imbir (1/2), cynamon (1/2), aromat lotosu (2 krople), wino (2 krople), miód (2 krople) i kilka rodzynek.
Teoretycznie skład egipskich perfum można poznać dzięki przekazom i ich pozostałościom w grobowcach, ale w praktyce nie jest to takie łatwe. Po pierwsze, opisy te, nawet jeśli podają proporcje składników, nie zawierają informacji o kolejności ich łączenia, nie zdradzają też żadnych tajników produkcji. Po drugie, znaleziska nie są znowu aż tak częste, a ponieważ olejki eteryczne dawno wywietrzały, pachną dziś głównie zjełczałym tłuszczem. Po trzecie, dziś mamy zupełnie inne sposoby pozyskiwania aromatów, więc i one mogły pachnieć inaczej. Jest też raczej pewne, że zapachy z przeszłości nie uwiodłyby nosów współczesnych, gdyż były bardzo mocne i duszące. Dlaczego? Bo świat pachniał wówczas zdecydowanie intensywniej.
Najgorzej było w miastach. Na smród odpadów, ekskrementów i spoconych ciał ludzi i zwierząt nakładał się fetor wydobywający się z foluszy (zajmowały się obróbką sukna) czy garbarni. Mimo kanalizacji, łaźni i fontann cuchnął antyczny Rzym, tak samo jak średniowieczny Paryż czy nowożytny Londyn. Stąd próby odseparowania się bogaczy od miejskich woni i motłochu – wysokie mury, otoczone ogrodami pałace oraz litry wylewanych na siebie, maskujących nieprzyjemne zapachy ciała specyfików. Ale i to nie pomagało, skoro przez kilka wieków mycie się było przez lekarzy odradzane, wietrzenie domów – niemile widziane, a toalety – nieznane. Do rewolucji higienicznej doszło dopiero w XIX w. po skanalizowaniu miast, spopularyzowaniu łazienek i odkryciu bakterii.
Na zachodnią modłę
Spadkobiercami staroegipskiej tradycji perfumiarskiej, w tym i słynnego kyphi, byli Arabowie, którzy utrzymywali też kontakty z Indiami, gdzie produkowano własne pachnidła (np. attar, wonny ekstrakt roślinny), używane w obrzędach, aromaterapii i w celach estetycznych (wzmianki o nich pojawiły się w „Kamasutrze”). Do Europy, która zasadniczo znała tylko wodę lawendową, wschodnie wonie trafiły ponownie wraz z powracającymi do domu krzyżowcami. Kadzidła i mirra zarezerwowane były dla Kościoła, więc powrót ciężkich żywic czy piżma nie spowodował, że szturmem zdobyły one uznanie europejskich koneserów. Do dziś w Europie (i USA) zdecydowanie bardziej lubiane są lżejsze aromaty kwiatowe i ziołowe czy orzeźwiające cytrusy niż ciężkie i duszące wonie Orientu.
W średniowieczu i renesansie, podobnie jak w antyku, wielbicielkami i propagatorkami perfum stały się zamożne kobiety. Przez cztery wieki najbardziej znanymi perfumami Europy była Larendogra, czyli Woda Królowej Węgier – pierwsze w historii pachnidło na bazie alkoholu, które powstało w Konstantynopolu dla Elżbiety (1305–1381), córki Władysława Łokietka i żony węgierskiego króla Karola Roberta. Pachnąca ziołowo-cytrusowa nalewka na 90-procentowym spirytusie o nutach rozmarynu, tymianku, lawendy, mięty, szałwii, majeranku, pomarańczy i cytryny była też pita jako lekarstwo i eliksir młodości (dzięki czemu królowa Elżbieta zachowywała ponoć długo młodość), co pokazuje, jak silne związki miała kosmetyka z medycyną. Polscy chemicy zrekonstruowali zapach Larendogry na podstawie starych receptur z różnych okresów, ale ponieważ użyto współczesnych składników, trzeba liczyć się z tym, że oryginalna pachniała nieco inaczej. Larendogrę zdetronizowała dopiero w XVIII w. woda kolońska.
W średniowieczu ważnym centrum produkcji perfum były Włochy, a zwłaszcza Florencja oraz Wenecja, do której zawijały statki z egzotycznymi przyprawami i żywicami. To właśnie w tam w XV w. perfumiarze alchemicy zaczęli produkować eteryczne oleje i ekstrakty aromatów, wykorzystując do tego destylację. I choć dzisiaj za stolicę światowego perfumiarstwa uchodzi Francja, to przyczyniła się do tego właśnie Włoszka, czyli Katarzyna Medycejska (1519–1589), żona francuskiego króla Henryka II. To ona ściągnęła w 1580 r. do Grass włoskiego alchemika i aptekarza Francesca Tombarellego, który na miejscu zajął się produkcją perfum dla królów i arystokratów i sprawił tym samym, że ta niewielka miejscowość w Prowansji do dziś stanowi mekkę perfumoholików.
We władzy aromatów
W zasadzie do rewolucji francuskiej rozsiewanie pięknych zapachów było przywilejem wielkich tego świata. Potem nastąpiły zmiany. Bardziej dostępna stała się lekka woda kolońska (eau cologne), której skład opracował w 1709 r. mieszkający w Kolonii Włoch Johann Maria Farina. Opis jego zapachu przypomina współczesne reklamy perfum: „Jest jak włoski poranek po deszczu pełen pomarańczy, grejpfrutów, cytryn, bergamotki, cytronów, limety i kwiatów oraz ziół mojej ojczyzny”. Ponieważ Farina nie opatentował mieszanki, masowo kopiowano jej skład, co spowodowało, że woda kolońska stała się niezwykle popularna, a w końcu jej imieniem nazwano całą grupę lekkich pachnideł o mniejszej koncentracji olejków eterycznych.
Perfumiarski boom nastąpił w XIX i XX w., kiedy to tworzenie zapachów z rzemiosła i nauki (chemii) podniesiono do rangi sztuki. Zaczął się czas dominacji wielkich francuskich perfumiarzy, jak Pierre Guerlain, oraz kreatorów mody, jak Christian Dior czy Gabrielle Chanel, zamawiających u tych pierwszych swoje markowe zapachy. Kolejni artyści wprowadzali na rynek kolejne rewolucyjne nuty, a to sięgając po te cięższe i orientalne akcenty, a to korzystając z ziołowo-cytrusowych tradycji europejskich lub nowych odkryć chemii, jak aldehydy. Jednak perfumy na każdą kieszeń to rzecz stosunkowo nowa i łączy się z tanią i prostą masową produkcją pachnideł z czysto chemicznych aromatów. Ostatnio szczególnie lubiane są te sygnowane przez celebrytów. W końcu oblanie się zapachem Rihanny czy Davida Beckhama sprawia, że każdy może poczuć się gwiazdą, a te są czczone i podziwiane niczym współcześni bogowie. Można powiedzieć, że zapach nadal rządzi, a jego tajemniczą siłę chyba najtrafniej opisał Patrick Süskind w „Pachnidle”: „Ludzie nie mogą uciec przed zapachem. Jest on bowiem bratem oddechu. Wnika do wnętrza wraz z nim i ludzie nie mogą się przed nim obronić, jeśli chcą żyć. Zapach idzie prosto do serc i tam rozstrzyga o skłonności lub pogardzie, odrazie lub ochocie, miłości lub nienawiści. Kto ma władzę nad zapachami, ten ma ją też nad sercami ludzi”.