Mieszkańcy Sentinelu Północnego w archipelagu Andamanów zabijają każdego, kto zbliży się do ich wyspy oblewanej przez wody Oceanu Indyjskiego. Mieszkańcy Sentinelu Północnego w archipelagu Andamanów zabijają każdego, kto zbliży się do ich wyspy oblewanej przez wody Oceanu Indyjskiego. Raghu Rai/Magnum/Forum
Człowiek

Niech świat o nas zapomni. O coraz mniej możliwej izolacji ludów rdzennych

Na Ziemi zamieszkanej przez 8 mld ludzi wciąż żyją tacy, którzy odmawiają kontaktu ze współczesnością. Wolą pozostać w swoich wioskach, otoczeni kokonem dziewiczej przyrody. Jednak ten kokon jest coraz cieńszy.

Do Terra Indígena do Vale do Javari teoretycznie wstęp jest wzbroniony. Rozległe terytorium zostało zamknięte dla ludzi z zewnątrz w 1998 r., aby chronić żyjące tu rdzenne społeczności indiańskie. Na obszarze o powierzchni ok. 85 tys. km2 żyje prawdopodobnie 6 tys. osób (w niektórych opracowaniach podawana jest liczba 2–3 tys.) reprezentujących osiem plemion. Nikt nigdy nie przeprowadził tam spisu powszechnego, co oznacza, że dane demograficzne mają charakter szacunkowy, w dodatku, pewna część mieszkańców Vale do Javari w ogóle nie utrzymuje kontaktu ze światem zewnętrznym. Odizolowali się nawet od swoich pobratymców, którzy na taki kontakt się zdecydowali. Relacje na ich temat są bardzo skąpe.

Terytorium Vale do Javari znajduje się w zachodniej części brazylijskiego stanu Amazonas, tuż przy granicy z Peru. Jego nazwa pochodzi od wijącej się setkami meandrów rzeki Javari, która na długości ponad 500 km stanowi granicę pomiędzy Brazylią i Peru, a na koniec wpada do Amazonki w pobliżu przygranicznego miasteczka Benjamin Constant. Strefa zamknięta dla obcych zaczyna się zaraz za jego południowymi rogatkami i ciągnie się przez ponad 300 km wzdłuż licznych dopływów Javari, równie krętych jak ona. Cały ten obszar jest porośnięty dziewiczym lasem deszczowym, którego wspaniałego bogactwa można się tylko domyślać, bo dokładnych badań nigdy tu nie przeprowadzono – naukowcy, łącznie z biologami, zasadniczo także nie mają tu wstępu, a ewentualne pozwolenia dla nich są wydzielane niezwykle skąpo w trosce o zdrowie Indian.

Wioska Korubo na rzeką Ituí, przepływającą przez Vale do Javari.Gary Calton/Eyevine/East NewsWioska Korubo na rzeką Ituí, przepływającą przez Vale do Javari.

Jednakże raz na jakiś czas do Vale do Javari zapuszczają się obcy. Są nimi pracownicy Fundação Nacional dos Povos Indígenas, w skrócie FUNAI – rządowej agencji stworzonej w 1973 r. w celu ochrony rdzennych mieszkańców Brazylii. Z tą ochroną różnie w przeszłości bywało, szczególnie na początku. Długo bowiem obowiązywała doktryna zakładająca integrowanie się Indian z resztą społeczeństwa, aby – jak tłumaczono – mogli oni korzystać z dobrodziejstw cywilizacji. Rychło okazało się, że owa integracja polega nierzadko na wyrzucaniu ludzi z ziem zamieszkiwanych przez nich od tysięcy lat, by na „odzyskanym” w ten sposób terenie prowadzić działalność rolniczą, budować nowe miasta i łączące je drogi. Dopiero w 1988 r. nowa demokratyczna konstytucja Brazylii (wcześniej przez dwie dekady w kraju panowała dyktatura wojskowa) uznała prawo Indian do ziemi i praktykowania własnych obyczajów. Rolą FUNAI było wyznaczenie granic terytoriów, które miały stać się własnością rdzennych mieszkańców. Czasami szło to jak po grudzie – za rządów prawicowych prezydentów, takich jak do niedawna Jair Bolsonaro, agencji odbierano środki i kompetencje, lecz gdy w styczniu 2023 r. na urząd wybrany został Lula da Silva, jedną z jego pierwszych decyzji było stworzenie osobnego resortu zajmującego się rdzenną ludnością oraz wzmocnienie agencji.

W poszukiwaniu ludzi-strzał

Jednym z ludów zamieszkujących Vale do Javari są Korubo. Pierwszy pokojowy kontakt z nimi nawiązano dopiero w 1996 r. Wcześniej FUNAI straciła siedmiu emisariuszy, którzy próbowali dotrzeć do osad Korubo z misją pokojową. Wszyscy zostali zabici. Przybyszom nie wierzono z powodu pamięci o masakrach rdzennej ludności z lat 50. i 60. XX w. Od tego czasu Korubo konsekwentnie uśmiercali każdego nieproszonego gościa – poza pracownikami agencji byli to zwykle drwale, rybacy i przemytnicy. Darowali życie dopiero etnografowi i działaczowi społecznemu Sydneyowi Possueli, który był również dyrektorem wydziału w FUNAI zajmującego się nawiązywaniem i podtrzymywaniem kontaktu z isolados, jak po portugalsku określa się rdzenne grupy unikające kontaktu ze światem. Na terenie Brazylii doliczono się blisko stu takich społeczności, przy czym najwięcej mieszka właśnie w Vale do Javari. Wiadomo o 16 takich grupach, ale może być ich więcej.

Ta’van i Marebo – dwaj mężczyźni z ludu Korubo – oraz Armando Soares, przedstawiciel brazylijskiej rządowej agencji FUNAI opiekującej się rdzennymi terytoriami Indian.Rex/East NewsTa’van i Marebo – dwaj mężczyźni z ludu Korubo – oraz Armando Soares, przedstawiciel brazylijskiej rządowej agencji FUNAI opiekującej się rdzennymi terytoriami Indian.

Niektórzy próbują się odseparować od świata w radykalny sposób, inni nie są aż tak hermetyczni. Często podziały nie są ostre. Gdy w 2019 r. 20 emisariuszy z FUNAI wkroczyło na teren Vale do Javari z zamiarem nawiązania kontaktu z Korubo, towarzyszyło im 6 członków tej społeczności, którzy kilka lat wcześniej porzucili izolację. Ich obecność zwiększała szansę na pokojowe przywitanie wyprawy, a nie gradem zatrutych strzał. Pewności, że tak się nie stanie, nie było jednak żadnej. Mimo to uczestnicy ekspedycji wsiedli do kilku łodzi i ruszyli w górę jednej z rzek, przepływających przez najbardziej niedostępne fragmenty terytorium o rozmiarach Węgier.

Zdecydowano się na ten krok, aby zażegnać konflikt pomiędzy dwoma plemionami, gdyż po obu stronach zginęli już ludzie. Izolujący się od świata Korubo zamierzali krwawo rozprawić się z ludem Matis, który porzucił stan izolacji w latach 70. XX w. Do wybuchu wojny nie chcieli dopuścić krewniacy tych pierwszych. Nawiązali kontakt z agencją, co oznaczało, że przestali być isolados, po czym popłynęli wraz z ekspedycją na poszukiwanie swoich ziomków. Istniało spore ryzyko, że jedni Korubo nie przekonają drugich i cała ekspedycja podzieli tragiczny los poprzednich. Tak się jednak nie stało. Po tygodniu poszukiwań odnaleziono osadę zamieszkaną przez 34 osoby, które pierwszy raz nawiązały kontakt z ludźmi spoza Vale do Javari. Isolados uprawiali banany, kukurydzę i maniok. Polowali przy pomocy długich drewnianych maczug oraz zatrutych strzał wystrzeliwanych z dmuchaw.

Canoe zbudowane z pnia palmy przez członków plemienia izolującego się od współczesnej cywilizacji. Zdjęcie wykonała w 2017 r. ekspedycja, której nie udało się nawiązać kontaktu z samym plemieniem.AFP/East NewsCanoe zbudowane z pnia palmy przez członków plemienia izolującego się od współczesnej cywilizacji. Zdjęcie wykonała w 2017 r. ekspedycja, której nie udało się nawiązać kontaktu z samym plemieniem.

Niektóre z izolujących się od świata społeczności w Vale do Javari tak dalece chronią swoją prywatność, że jedynymi dowodami na ich obecność są sporadyczne i skąpe relacje pochodzące od ich sąsiadów. Dekadę temu Possuelo zorganizował ekspedycję mającą odnaleźć plemię określane po portugalsku jako flecheiros, czyli „ludzie-strzały”. Jego właściwej nazwy nikt nie zna. Misja była bardzo ryzykowna, bo lud ten bardzo gwałtownie reagował na każdą próbę wkroczenia na swoje terytorium. Nikt nie był mile widziany, niezależnie od tego, z jakich powodów przybywał. Przez kilka tygodni w puszczy wyprawa zostawiała rozmaite podarki – naczynia do gotowania, siekiery, maczety. Miały one przekonać wodzów plemienia, że jej członkowie mają pokojowe zamiary. Nie przekonały. Ludzie-strzały nie byli zainteresowani nawiązaniem relacji z wysłannikami współczesnej cywilizacji. Do dziś nie wiadomo, ilu ich jest, w jakiej są kondycji i gdzie znajdują się ich siedziby.

Niebezpieczni intruzi

Posłańcy z FUNAI od lat próbują dotrzeć do rdzennych grup odmawiających kontaktu ze światem zewnętrznym, ponieważ ten świat tak czy inaczej wdziera się do Vale do Javari, nic sobie nie robiąc z zakazu wstępu. Przybywa skuszony zasobami naturalnymi. Docierają tu rybacy nielegalnie łowiący w rzekach przepływających przez dziewiczą krainę. Pojawiają się poszukiwacze złota. Od południa naciskają hodowcy bydła oraz drwale. Od zachodu przez granicę z Peru przenikają przemytnicy kokainy. Teoretycznie FUNAI organizuje patrole mające strzec wstępu na terytorium. Ale czy kilkadziesiąt nieuzbrojonych osób może ochronić tak rozległy obszar? Potrzebne byłyby tysiące uzbrojonych strażników. Tymczasem intruzi przybywają z bronią palną oraz… zarazkami, na które izolujący się od świata mieszkańcy puszczy nie są odporni.

Między innymi z powodu tej presji wiele leśnych wspólnot zdecydowało się w ostatnich dekadach na nawiązanie współpracy z FUNAI. Decyzje zapadają jednak na poziomie konkretnych grup czy wiosek, a nie całych plemion. Część więc już wiele dekad temu włożyła T-shirty i dziś korzysta z telefonów komórkowych, a inni nadal chodzą nago, malują ciała czerwonym barwnikiem i stronią nawet od współplemieńców, którzy poszli na kompromis ze współczesnością. Plemię Korubo długo się wzbraniało przed takim kompromisem. Kiedy jednak jego liczebność spadła poniżej 100 osób, a w kilku osadach pojawiły się infekcje, część jego członków uznała, że trzeba poprosić „białych ludzi” o lekarstwa. Pozostali odrzucili taką opcję i nadal żyją w izolacji. Tryb życia jednych i drugich różni się jednak niewiele – polują, łowią ryby, zbierają owoce i nasiona, uprawiają rośliny na małych plantacjach i czują się w dziewiczej puszczy jak w domu.

Chata zbudowana przez ostatniego przedstawiciela ludu Tanaru, niegdyś zamieszkującego dziewicze lasy brazylijskiego stanu Rondônia i odmawiającego kontaktu ze światem.Caters/ForumChata zbudowana przez ostatniego przedstawiciela ludu Tanaru, niegdyś zamieszkującego dziewicze lasy brazylijskiego stanu Rondônia i odmawiającego kontaktu ze światem.

Główna różnica dotyczy strategii przetrwania. Isolados odrzucają współczesną cywilizację, wykluczają się z niej z rozmysłem; są outsiderami z wyboru. Pozostali próbują nawiązać z tą cywilizacją dialog, szukając sprzymierzeńców, dzięki którym mogliby zachować tożsamość i obronić swoje ziemie przed intruzami. Na brzegu Javari mniej więcej w połowie długości rzeki i ok. 400 km na południe od Benjamin Constant znajduje się osada zamieszkana przez ponad 200 członków plemienia Kanamari. Wokół niej regularnie kręcą się rybacy, drwale i przemytnicy docierający z peruwiańskiego brzegu. Ponieważ walka z nimi staje się coraz niebezpieczniejsza, mieszkańcy osady zorganizowali patrole na rzece. FUNAI wyposażyła ich w łodzie silnikowe i zaopatruje w paliwo, a także w radia na baterie oraz telefony komórkowe. Te ostatnie służą do gromadzenia dokumentacji fotograficznej i utrzymywania kontaktu z innymi patrolami. Kilku Kanamari nauczyło się portugalskiego, a następnie przeszło kurs posługiwania się GPS oraz programami do opracowywania map terenów, które zamieszkują. Te nowinki nie wpłynęły jednak na sposób życia plemienia. Wciąż polują w tradycyjny sposób – przy pomocy łuków i strzał – na ptaki, małpy, leniwce i pekari.

Człowiek, który kopał doły

Ile jeszcze pozostało na Ziemi takich rdzennych społeczności izolujących się od świata? Nie wiemy tego dokładnie. Szacunki mówią o 150–200 takich grupach, przy czym większość z nich żyje w Ameryce Południowej. W samej Brazylii według danych zebranych przez FUNAI istnieje 70–100 takich społeczności. Nie wiadomo, jak są duże, gdzie dokładnie żyją, do jakich plemion należą ich członkowie i jakimi mówią językami. Na przykład o ludziach zwanych Hi-Merimã wiadomo tylko tyle, że mieszkają w dorzeczu rzeki Purus w południowej części Niziny Amazonki, kilkaset kilometrów na wschód od Vale do Javari. Ostatni potwierdzony kontakt z nimi nastąpił w 1943 r., kiedy toczyli wojny z sąsiadami. Ich populację oceniano wówczas na ponad 1000 osób. Jak liczna jest ta grupa dziś, nikt nie wie. Hi-Merimã przeganiają wszystkich, którzy próbują się zbliżyć do ich terytorium o powierzchni ok. 7 tys. km2.

Niektóre z izolujących się społeczności decydują się na nawiązanie kontaktu ze światem dopiero wtedy, gdy pozostaje ich garstka, która nie jest w stanie sama przetrwać. Tak było m.in. w przypadku plemion Kanoę (pozostały 4 osoby) i Akuntsu (6 osób) z brazylijskiego stanu Rondônia. W tym samym stanie żył samotnie przez ćwierć wieku ostatni przedstawiciel plemienia Tanaru, które w II połowie XX w. zostało niemal w całości wybite przez osadników. Ocaleńcy uciekli do puszczy i zerwali kontakt ze światem. W końcu pozostał tylko on. Zamieszkiwał w pojedynkę specjalnie utworzone dla niego terytorium o powierzchni 80 km2, co zresztą nie uchroniło go przed napaścią ze strony uzbrojonych farmerów. Uratował się dzięki temu, że co jakiś czas przenosił się w nowe miejsce, a pod chatą wykopywał dół. Żywił się tym, co upolował i zebrał w lesie. W 2022 r. został znaleziony martwy w jednej ze swoich chat. Nie wiadomo, jakim mówił językiem i jak naprawdę się nazywał. Losy wielu rdzennych plemion Ameryki Południowej (i nie tylko) potoczyły się podobnie: zagrożenie masakrą, ucieczka w trudno dostępne fragmenty puszczy, ukrycie się w nich i całkowite zatarcie śladów za sobą.

Ów człowiek kopał pod swoimi chatami głębokie jamy – nazywano go Człowiekiem z Dołu, ale jego prawdziwego imienia nikt nie znał.Caters/ForumÓw człowiek kopał pod swoimi chatami głębokie jamy – nazywano go Człowiekiem z Dołu, ale jego prawdziwego imienia nikt nie znał.

W Ameryce Południowej izolujące się społeczności funkcjonują także poza Brazylią, głównie w peruwiańskiej, ekwadorskiej, kolumbijskiej, wenezuelskiej i boliwijskiej części dorzecza Amazonki. Wiele z nich miało wcześniej kontakt ze światem, ale złe doświadczenia sprawiły, że zerwały te więzi. Inne grupy nigdy nie były zainteresowane jakimikolwiek relacjami. Wolały się alienować, nawet jeśli z czasem przychodziło im to coraz trudniej. Dlatego stopień izolacji jest różny i w dużym stopniu zależny od tego, jak bardzo odseparowane geograficznie jest miejsce życia danego plemienia. Las równikowy Amazonii, choć systematycznie okrawany od południa i wschodu, wciąż zajmuje gigantyczną powierzchnię prawie 6 mln km2, a jego zachodnia część nadal należy do najmniej dostępnych miejsc na globie. To sprzyjało tym, którzy chcieli, żeby świat o nich zapomniał i zostawił ich w spokoju. Długo korzystał z takiego komfortu lud Nukak, zamieszkujący dżunglę południowo-wschodniej Kolumbii. Dopiero w 1981 r. dotarli do niego pierwsi ludzie. Byli to chrześcijańscy misjonarze. Przyniesione przez nich zarazki w krótkim czasie zredukowały o połowę liczebność plemienia. Potem pojawili się partyzanci z prawa i lewa, później hodowcy koki oraz kolumbijska armia. Izolacja ludu Nukak dobiegła końca.

5 km od wyspy

Poza gęstym lasem odosobnieniu sprzyjają też wysokie góry oraz wyspiarskie położenie. Wszystkie trzy kryteria spełnia Nowa Gwinea. Dekadę temu międzynarodowa organizacja Survival International zebrała w zachodniej części wyspy, kontrolowanej obecnie przez Indonezję, ok. 40 relacji na temat dużych grup Papuasów, którzy nie utrzymywali kontaktów z zewnętrznym otoczeniem. Doniesienia te nie zostały jednak potwierdzone, bo któż miałby to zrobić. Wnętrze wyspy jest bardzo trudno dostępne, a każda górska dolina jest jak twierdza, do której nie prowadzi żadna brama i której nikt od dawna nie opuścił. Nikt z zewnątrz nie wie, co się dzieje w środku.

Nieco więcej wiadomo o mieszkańcach wyspy Sentinel Północny, wchodzącej w skład archipelagu Andamanów, znajdującego się w Zatoce Bengalskiej i należącego obecnie do Indii. Rdzenni mieszkańcy Andamanów nigdy nie przepadali za intruzami spoza archipelagu. Standardowa reakcja na pojawienie się niechcianych gości polegała na wybiciu ich do nogi. W ten sposób komunikowali światu, aby trzymał się od nich z daleka. Ale w XIX w. pojawili się tu Brytyjczycy i stworzyli kolonię karną. W efekcie liczba rdzennej ludności archipelagu, dzielącej się na kilka grup językowych, zaczęła szybko spadać – głównie z powodu chorób. Wówczas część osób wybrała izolację w nadziei, że jeśli szczelnie odgrodzi się od świata, zdoła uratować swoją tradycję i kulturę. W szczególności dotyczyło to dwóch niedużych plemion Jarawa i Sentinel.

Xikxuvvo Korubo – przedstawiciel rdzennego ludu Korubo, zamieszkującego, wraz z wieloma innymi ludami, rdzenne terytorium Vale do Javari na zachodzie brazylijskiej Amazonii.Gary Calton/Eyevine/East NewsXikxuvvo Korubo – przedstawiciel rdzennego ludu Korubo, zamieszkującego, wraz z wieloma innymi ludami, rdzenne terytorium Vale do Javari na zachodzie brazylijskiej Amazonii.

Pierwsze z nich wytrwało w odosobnieniu mniej więcej do lat 80. XX w., a poddało się po zbudowaniu drogi przez jego tereny. Drugiemu wciąż udaje się trzymać świat na dystans dzięki wyspiarskiej lokalizacji. Sentinelczycy zamieszkują tylko Sentinel Północny, którego powierzchnia wynosi 60 km2. Od niepamiętnych czasów bronią innym dostępu do wyspy. Atakują każdego, kto znajdzie się w jej pobliżu (wyjątek stanowiła przez pewien czas mała grupa indyjskich antropologów). Nie wiadomo, ilu obecnie jest mieszkańców Sentinelu. Szacunki, sporządzane na podstawie zdjęć lotniczych, mówią o populacji składającej się z 50– 200 osób. Od pół wieku wyspę chroni przed obcymi wprowadzone przez Indie prawo zakazujące zbliżania się do niej na odległość mniejszą niż 5 km. Uzbrojone patrole wojskowe egzekwują ten zakaz, chroniąc z jednej strony Sentinelczyków, których w krótkim czasie mogłaby zabić infekcja przywleczona z zewnątrz, a z drugiej strony – ciekawskich intruzów, których niechybnie spotkałaby śmierć z rąk gospodarzy. Zgodnie z prawem nie byłoby to morderstwo, ale obrona konieczna.

Wiedza i Życie 11/2024 (1079) z dnia 01.11.2024; Etnografia; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Niech świat o nas zapomni"

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną