Bez ślubu to tylko depresja? Badacze się raczej zagalopowali
Uczeni z Chin i Malezji postanowili sprawdzić, jak często na depresję zapadają osoby, które mają męża lub żonę, a jak często single. Do swojego badania włączyli prawie 107 tys. dorosłych z siedmiu krajów: USA, Wielkiej Brytanii, Meksyku, Irlandii, Korei Południowej, Chin i Indonezji. Uproszczone wyniki tych porównań były następujące: gdy nie masz małżonka, ryzyko zachorowania wzrasta u ciebie nawet o 99 proc. Tylko czy te rezultaty faktycznie świadczą o tym, że małżeństwo ratuje przed depresją, jak konkludują autorzy?
Naukowe wstąpienie w (dobrowolne) związki niedoskonałe
Z jednej strony, korelacja pomiędzy posiadaniem życiowego partnera a dobrą jakością życia i dobrostanem psychicznym nie jest niczym nowym. Liczne badania na przestrzeni ostatnich dekad dowodziły, że osoby, które dzielą z kimś życie, są szczęśliwsze. Tyle że dotyczy to nie tylko ludzi po ślubie, a również tych, którzy żyją w niesformalizowanym związku. A oni nie zostali w nowym badaniu. Dlatego należy się spodziewać, że wyniki nie są szczególnie reprezentatywne. Sami autorzy to zresztą przyznają, zauważając, że poza nawias ich analizy wyszły np. osoby nieheteronormatywne, które wprawdzie mają życiowego partnera, ale z przyczyn prawnych nie są po ślubie.
Sięgnij do źródeł
Badania naukowe: Association and causal mediation between marital status and depression in seven countries
Druga kwestia, która budzi wątpliwości: uczestnicy badania nie byli pod kątem depresji diagnozowani klinicznie. Depresja to choroba, a nie gorszy nastrój, dlatego rozpoznawaniem jej powinien się zajmować lekarz lub terapeuta. Subiektywna ocena dokonywana przez ankietowanych może nie być wystarczająco wiarygodna. Dlatego korelacja pomiędzy stanem cywilnym a zachorowalnością na depresję może być tu błędna.
Trzeci problem dotyczy przyczyn, które mogą „maskować” zmienne wyszczególnione przez uczonych. To znaczy: w grupie badanych widniejących jako single były nie tylko osoby, które nigdy nie weszły w związek małżeński, ale też takie, które niedawno przeżyły rozwód lub separację. W takiej sytuacji przyczyną pogorszenia zdrowia psychicznego może nie być sam stan cywilny, lecz minione, trudne przeżycia. Można to porównać z sytuacją dotyczącą zmiany zatrudnienia: osoba, która zmienia pracę, może przeżywać stres związany z tym wydarzeniem, ale to niekoniecznie znaczy, że nowe zajęcie jest przyczyną złego samopoczucia. Może nią być sam okres przejściowy i wymagające psychicznie zdarzenia.
Zresztą w grupie „singli” znalazły się również osoby, które niedawno owdowiały. W takiej sytuacji trudno ocenić, w jakim stopniu przyczyną objawów depresyjnych jest samo bycie niezamężnym czy nieżonatym, a w jakim – śmierć bliskiej osoby i towarzyszące jej trudne przeżycia (choroba? wypadek?).
Na to ostatnie ograniczenie autorzy pracy starali się jakoś reagować. Rozdzielali badanych z poszczególnych podgrup (rozwodnicy, będący w separacji, owdowiali, single bez ślubu) i oceniali wpływ ich sytuacji życiowej na ryzyko depresji. W ten sposób wykazali, że nawet jeśli ktoś nie przeżył ostatnio rozwodu, separacji lub śmierci małżonka, to wciąż jest narażony na większe ryzyko depresji, niż osoba po ślubie. Nie rozwiązali jednak dwóch pozostałych problemów, a także nie rozstrzygnęli najważniejszej kwestii: co w wykrytej przez nich korelacji jest przyczyną, a co skutkiem.
Może lepiej zamilknąć (na wieki)
Uczeni, którzy przeprowadzali podobne analizy w poprzednich latach, zwracali uwagę na to, że związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy zaburzeniami zdrowia psychicznego a samotnością może być odwrotny, niż się wydaje. To znaczy: osoby, które chorują na depresję lub „gorzej” wypadają w ankietach oceniających dobrostan psychiczny, mogą mieć mniejszą szansę na nawiązanie pozytywnych relacji społecznych, a co za tym idzie – poznanie osoby, z którą chciałyby dzielić życie. Nie musi to oznaczać, że życie singla to przyczyna depresji.
Pewnej krytyki wymaga też ostateczna konkluzja autorów pracy. Dotyczy ona samej zasadności przeprowadzania tego typu badań. Uczeni podali, że mając te dane, można skuteczniej monitorować społeczność i np. wdrażać programy leczenia depresji u osób, które są samotne. Szczytna idea. Tylko jak miałaby być realizowana w praktyce? Osoby niebędące w związku małżeńskim miałyby być monitorowane przez pracowników służby zdrowia? A może nakłaniane do częstszych wizyt u lekarza czy psychologa w ramach kampanii społecznych? Wydaje się, że żaden z tego typu pomysłów nie jest trafiony. Wykonywanie badań przesiewowych na to, czy ktoś jest po ślubie, również brzmi nieco orwellowsko. Znacznie lepszym pomysłem jest po prostu zwiększanie świadomości społecznej na temat depresji i normalizowanie terapii zdrowia psychicznego. To bowiem może się „popsuć” każdemu – czy zawarł związek małżeński, czy nie.