Wybacz, Lucy! Nie ona była pramatką ludzkości. Być może nie była nawet kobietą
Sława Lucy jest w pełni zasłużona. Po pierwsze, to okaz, który w momencie odkrycia był najkompletniejszy (nie licząc bardzo młodych przy Lucy neandertalczyków) i jednocześnie najstarszy, a to bardzo rzadka kombinacja. Po drugie, z powodu jej znaczenia w rekonstruowaniu ewolucji człowieka; nie przypadkiem Lucy okrzyknięta została niemal od razu „pramatką całej ludzkości”. I wreszcie – last and least – jej nazwa, przywołująca na myśl Beatlesów („Lucy in the Sky with Diamonds”), okazała się strzałem w dziesiątkę, choć przypadkowa nie była – to właśnie ta piosenka królowała wówczas w obozie odkrywców i pewnie w milionach domów na całym świecie.
Skąd ta „pramatka”? Tu wypada przywołać kilka faktów z historii odkryć paleoantropologicznych. Otóż odbywały się one niejako w odwróconym porządku chronologicznym. Najpierw znajdowano najmłodsze, potem coraz starsze skamieniałości. I tak w 1856 r. w okolicach Düsseldorfu znaleziono okaz, który osiem lat później został opisany jako nowy gatunek – neandertalczyk. Ciekawa nazwa, zważywszy że chodziło o najstarsze znane wówczas szczątki praludzkie (ok. 50 tys. lat). Neander to grecka wersja niemieckiego nazwiska Neumann (nowy człowiek).
Następne znalezisko nadeszło z dalekiej Jawy i nazwane zostało pitekantropem, czyli – dosłownie – małpoludem. Wiek tych szczątków, zaliczanych dziś do gatunku Homo erectus, szacuje się na około milion lat. Dziś wiemy, że pitekantropy przeżyły na Jawie bardzo długo, od ok. 1,5 mln lat do może nawet 100 tys. lat temu lub jeszcze dłużej. Na kolejne nowości przyszło czekać do 1924 r., gdy w kamieniołomie wapieni koło miasteczka Taung w Afryce Południowej odkopano pięknie zachowaną czaszkę (z naturalnym odlewem mózgu!) kilkuletniego osobnika, znanego jako dziecko z Taung. Opisano go nie tylko jako nowy gatunek, ale też rodzaj (Australopithecus africanus) i – mimo nazwy („afrykańska małpa południa”) – uznano za najstarszego przedstawiciela naszej linii rodowej.
Ten pierwszy i najstarszy w tym czasie australopitek (jego wiek ocenia się na ok. 2,3 mln lat) był równie wyprostowany jak pitekantrop. Mimo braku szkieletu pozaczaszkowego oceniono tak na podstawie położenia tzw. otworu wielkiego, przez który rdzeń kręgowy wychodzi z czaszki – u ludzi znajduje się on u podstawy czaszki, bo głowa spoczywa na pionowym tułowiu, u małp występuje z tyłu. Te trzy coraz starsze i coraz mniej ludzkie formy (bo im starsze, tym miały mniejsze mózgi, a to wielkość mózgu zawsze uznawano za wyróżnik człowieka) łatwo dawały się ułożyć w porządku liniowym – najpierw „małpa południa”, potem „małpolud”, dalej neandertalczyk, na końcu człowiek.
Kolejny praczłowiek, odkryty w 1938 r. australopitek masywny (tzw. robustny, Australopithecus – lub Paranthropus – robustus), zakłócił jednak ten liniowy, kierunkowy i – jak się wydawało – naturalny przebieg ewolucji. Był bowiem równie stary jak dziecko z Taung i miał podobny rozmiar mózgu, ale czaszka zbudowana była inaczej: bardziej „małpia”, kości były masywniejsze, czoło niższe, wały nadoczodołowe wyraźne i pogrubione, a zęby policzkowe (trzonowe i przedtrzonowe) nadzwyczaj wielkie i tworzące płaskie powierzchnie do rozdrabniania i mielenia pożywienia. Istny przeżuwacz wśród człowiekowatych!
Odkryta 24 listopada 1974 r. „pramatka Lucy” pozwoliła przywrócić – na krótko, jak się okaże – sypiący się gmach kierunkowej ewolucji. Była dużo starsza niż wszystkie wcześniejsze szczątki, ale nie była bardziej „małpia” – w szkielecie, zwłaszcza w czaszce, dało się odnaleźć cechy, które mogły się rozwinąć w obu kierunkach: tych masywnych i tych delikatnych. Mogła więc dać początek obu późniejszym liniom, w tym naszej. W pewnym sensie Lucy ratowała więc liniową, a zatem – jak się zdawało – naturalną wizję ewolucji człowieka: najpierw ona, potem inne australopiteki, Homo erectus, neandertalczyk i Homo sapiens.
Najmłodsi z najstarszych
Był to już jednak łabędzi śpiew takiego rozumienia naszej historii. Kolejne odkrycia przynosiły coraz bardziej zdumiewające i coraz mniej pasujące do obrazka fakty. Zwłaszcza trzy z nich były jak potężne gwoździe wbijane do wieka trumny naszej kierunkowej ewolucji.
Pierwszy to odkrycie w początkach XXI w. „Hobbita” na wyspie Flores. To tam, tuż obok Jawy, gdzie pitekantrop tak pięknie wpisywał się w tę wizję, w jaskini Liang Bua odkryto przedziwną formę karłowatego człowieka, mniejszego nawet od Lucy i o mniejszym od niej mózgu, ale w zupełnie świeżych osadach, których wiek określono zrazu na 12 tys. lat, a więc czasy, kiedy na Ziemi powstawały pierwsze miasta! Później jednak, dzięki nowym metodom datowania, skorygowano go na 60 tys. lat, ale to wciąż czasy znacznie młodsze niż wiek powstania naszego gatunku.
Drugie odkrycie przyszło z Gruzji, z najmniej spodziewanego miejsca. Pod ruinami średniowiecznej warowni w Dmanisi, pośród kaukaskich szczytów, odkopano kilka pięknie zachowanych czaszek, datowanych na prawie 2 mln lat, które – choć bardzo różniły się między sobą – miały jedną wspólną cechę: bardzo mały mózg, zupełnie niepasujący do koncepcji, że dopiero mocno zaawansowane Homo zdecydowały się opuścić Afrykę i kolonizować nowe lądy. Nie dość więc, że człowiek wyszedł z Afryki niejako za wcześnie, to jeszcze okazał się nadzwyczaj zróżnicowany; pięć opisanych dotąd czaszek jest tak różnych, że gdyby znaleziono je osobno, każdej można by nadać odrębną nazwę gatunkową. Przez którą z nich przechodziłaby ta „linia ludzka”?
Trzecie, najmłodsze odkrycie przyszło znów z południa Afryki, z jaskini Rising Star w RPA, a więc z obszaru, gdzie znaleziono najwięcej różnych homininów, umieszczonego na liście światowego dziedzictwa UNESCO jako „kolebka ludzkości”. Otóż odkryto tam, na dnie jednej z głęboko położonych i trudno dostępnych komór, tysiące bardzo świeżo wyglądających ludzkich kości (i ani jednej zwierzęcej!), wśród których wyróżniono kilkanaście osobników, o różnym wieku i płci. Ułożenie i świeżość kości wskazują na intencjonalny pochówek (lub co najmniej próbę pozbycia się zwłok), a to jest zachowanie głęboko ludzkie, więc kazałoby myśleć o wieku nieprzekraczającym kilkudziesięciu tysięcy lat. Mózg był jednak na tyle niewielki (rzędu ok. 500 cm sześc.), że wiek na „krzywej umózgowienia” oceniono na co najmniej 2 mln lat. Gdy nowe metody umożliwiły wreszcie bezpośrednie datowanie, odpowiedź (ok. 250 tys. lat) nie mogła zadowolić nikogo. To przecież czas, gdy nasz gatunek istniał już na Ziemi. Jak to ułożyć na jednej linii, zwłaszcza że inne, poza wielkością mózgu, cechy tych ludzi były bardzo zaawansowane?
Mit Kaukazu
Patrząc z perspektywy czasu i nowych poglądów na ewolucję, taka liniowa, kierunkowa wizja zmian prowadzących do powstania Homo sapiens od początku powinna budzić poważne wątpliwości, bo ewolucja jest oportunistyczna. Donikąd nie dąży i nie ma żadnego celu, czy też raczej jej jedynym celem jest powielanie: genów, ich nośników, czyli osobników, a czasem całych grup społecznych. Wygrywa ten (lub ci), kto robi to najlepiej. Podobieństwo do człowieka nie jest żadnym kryterium. Procesy ewolucyjne to niekończący się ciąg prób i błędów, przy czym co jest porażką, a co sukcesem, wiemy dopiero ex post. Im trudniejszy czy może raczej dziwniejszy gatunek, tym tych prób, a zwłaszcza porażek, musi być więcej. A trudno zaprzeczyć, że człowiek jest gatunkiem przedziwnym. Droga do jego powstania przypominała – i musiała przypominać – coś w rodzaju labiryntu, a na pewno nie prostą linię.
Celem ewolucji nie był więc człowiek. Nigdy. I jeszcze jedno niespełnione oczekiwanie. Nasz gatunek nigdzie się nie narodził, choć bardzo chcieliśmy wierzyć, że tak było. Już u zarania antropologii jako nauki, pod koniec XVIII w., najwybitniejszy wówczas badacz człowieka Johann Friedrich Blumenbach wskazał tę kolebkę precyzyjnie. To południowe stoki Kaukazu, nie przypadkiem niedaleko miejsca, gdzie miała osiąść na górze Ararat arka Noego. To stąd ludzie, wówczas jeszcze najbardziej doskonali, rozeszli się po świecie, a że napotykali po drodze coraz bardziej odmienne od pierwotnych warunki, przystosowywali się do nich, tracąc z czasem swą oryginalną doskonałość. Dlatego właśnie ten typ protoewolucjonizmu sprzed Darwina nazywa się degeneracjonizmem. I dlatego też białych Europejczyków do dziś nazywamy „rasą kaukaską”, mimo że Kaukaz (zwłaszcza południowy) w Europie nie leży.
Dobrym przykładem, że to przekonanie o miejscu narodzin człowieka współczesnego i innych homininów to dziś już przebrzmiała przeszłość, jest niedawne odkrycie nowego gatunku zwanego denisowianami – na podstawie „kopalnych” genów wydobytych z paliczka i zęba znalezionych w Jaskini Denisowej na Ałtaju. Od razu uznano, że ludzie ci tam właśnie, w mroźnych i wysokich górach, zostali „stworzeni”, co poniekąd się potwierdziło, kiedy pewne denisowiańskie geny okazały się obecne u dzisiejszych Tybetańczyków, a potem nawet znaleziono w Tybecie fragmenty czaszki sprzed ponad 160 tys. lat, które też, z pomocą metod molekularnych, przypisano do denisowian. Tyle że bardzo podobne (ale nie takie same) do ałtajskich geny znaleziono też u Papuasów i australijskich Aborygenów, którzy zresztą mają ich znacznie więcej. A przecież Nowa Gwinea to pod względem ekologicznym całkowite przeciwieństwo Ałtaju czy tym bardziej Tybetu (zamiast mroźnego i suchego jest tam klimat gorący i wilgotny). Dziś wygląda na to, że denisowianie, bardzo zresztą wewnętrznie zróżnicowani, nie mieli jednego, lecz wiele „centrów stworzenia”, a Jaskinia Denisowa mogła znajdować się gdzieś na rubieżach obszaru zamieszkiwanego przez ten gatunek.
Drugi przykład, równie wymowny, pochodzi z Afryki. To stamtąd, jak się zdaje, pochodzi nasz gatunek, bo tam znaleziono najstarsze skamieniałości Homo sapiens i na ten kontynent wskazują też dane genetyczne, w tym „Ewa mitochondrialna” i „Adam chromosomu Y”. Ale gdzie dokładnie znajdowała się ta kolebka? Najczęściej wskazuje się na Afrykę Wschodnią (rzadziej na Południową), m.in. dlatego, że tam (w Etiopii) znaleziono najstarsze skamieniałości należące do naszego gatunku. To okazy ze stanowisk Omo Kibish i Herto, datowane odpowiednio na 195 i 160 tys. lat.
Ale są jeszcze dwa okazy, które wprowadzają całkowity zamęt do tego obrazu. Znane są pod nazwami Jebel Irhoud (pol. Dżabal Ighud) i Florisbad. W obu przypadkach znaleziono wystarczająco dużo szczątków czaszek, by dało się, z pomocą modeli komputerowych, odtworzyć ich wygląd. Są niezwykle do siebie podobne, choć jedna pochodzi z Maroka, a druga z RPA i dzieli je 8 tys. km! Obie też mają podobny wiek, między 250 a 300 tys. lat, są więc o co najmniej 50 tys. lat starsze od najstarszych znanych do niedawna okazów Homo sapiens z Etiopii. Jednak najważniejsze jest co innego – nie dają się łatwo zaliczyć do żadnego ze znanych gatunków homininów.
Dobrze ilustruje to historia nazewniczych podchodów do okazu z Florisbad. Odkryty w 1932 r., został trzy lata później określony jako nowy gatunek Homo helmei, ale potem nazywano go Africanthropus helmei (to już nawet nowy rodzaj, nie tylko gatunek), afrykańskim kromaniończykiem (Homo sapiens fossilis), człowiekiem zbliżonym do neandertalczyka (Homo neanderthalensis), Homo florisbadensis, zaawansowanym Homo heidelbergensis, czy – ostatnio – wczesnym lub archaicznym Homo sapiens, a nawet ponownie Homo helmei. Budowa czaszki, choć zbliżona do naszej (i o podobnej wielkości mózgu), wykazuje bowiem tyle cech specyficznych (np. wydłużony, a nie ściśle kulisty kształt, obecność wyraźnych wałów nadoczodołowych), że przypisanie wprost do Homo sapiens zależy bardziej od indywidualnych przekonań badacza niż twardych danych anatomicznych. Spór mogłyby rozstrzygnąć tylko geny, ale tych nie udało się otrzymać ani z okazu Florisbad, ani Jebel Irhoud.
Nie zmienia to faktu, że kiedy niedawno francuski badacz Jean-Jacques Hublin uznał okaz z Jebel Irhoud za „wczesnego Homo sapiens”, od razu ogłoszono, iż nasz gatunek narodził się o 100 tys. lat wcześniej, niż dotąd sądzono (i w dodatku w innym miejscu), co – jak widać – wynika bardziej z chwilowego konsensu taksonomicznego niż z faktycznych cech anatomicznych tego okazu.
Matka Afryka
Ten wymęczony konsens i te taksonomiczne perypetie mają jednak znacznie głębsze znaczenie niż tylko niekończące się (i na pewno niezakończone) spory specjalistów. Ukazują bowiem, po pierwsze, ciągłość zasiedlenia praktycznie całej Afryki, gdyż obecność tak podobnych form na obu jej krańcach sugeruje łączność tych obszarów i obecność pośrednich populacji, których jeszcze nie znamy, ale także – i to po drugie – że Afryka była domem całego panopticum homininowych form, często żyjących obok siebie i nieraz bardzo różniących się anatomią i najpewniej zachowaniami. Przykładem Homo naledi z jaskini Rising Star – gatunek dużo bardziej prymitywny od okazów z Florisbad i Jebel Irhoud, a zarazem znacznie młodszy od obu.
Afryka jest nie tylko kolebką człowieka (tzn. miejscem narodzin homininów przed ok. 5–6 mln lat, a potem naszego własnego gatunku przed ok. 200 (lub 300) tys. lat, ale też domem niezliczonych form pośrednich, określonych przez genetyków i na podstawie genów współczesnych i kopalnych „duchów”, czyli archaicznych populacji, których wciąż nie poznaliśmy, ale których geny przedostały się do genomów dzisiejszych Afrykanów.
Tak więc to ten kontynent, a nie tylko jego obszary ryftowe, skąd znamy najwięcej skamieniałości, był kolebką naszego gatunku, a także miejscem narodzin wszystkich homininów. Kilka lat temu ogłoszono tzw. koncepcję ewolucji panafrykańskiej, wedle której ta dominacja znalezisk ryftowych jest wynikiem dostępności skał o odpowiednim wieku (i w ogóle dawnych skał osadowych), bo doliny te, będące rozłamami skorupy ziemskiej, odsłaniają na zboczach długie sekwencje skał. Jednak ryft to nie cała Afryka, lecz jej bardzo niewielki (rzędu 1 proc. powierzchni), choć wyjątkowy wycinek.
Koncepcja panafrykańska zakłada, że nasz gatunek nigdzie nie „powstał”, lecz od początku był rozbity na wiele populacji zamieszkujących odmienne środowiska i wykazujących odmienne przystosowania i różne innowacje (biologiczne i kulturowe). Populacje te, zależnie od zmieniających się warunków, pozostawały we względnej izolacji bądź wchodziły ze sobą w bliższe kontakty, tak że przepływ genów (i idei), choć ograniczony, spajał tę całą mozaikę, nie pozwalając jej się rozsypać. Afryka zawsze była tyglem, mozaiką zróżnicowanych grup i zapewne te częściowo izolowane populacje wymieniały się, choćby sporadycznie, genami i ideami.
Ojciec Lucjan
Pod koniec XX w. w antropologii konkurowały ze sobą dwie hipotezy na temat pochodzenia współczesnych ludzi. Według koncepcji zwanej „pożegnaniem z Afryką” wszyscy wywodzimy się od jednej niewielkiej populacji, która przed ok. 50 tys. lat opuściła Czarny Ląd. Wedle drugiej („multiregionalnej”) na każdym z lądów Starego Świata nasz gatunek narodził się z lokalnych, bardziej archaicznych populacji homininów, które niezależnie osiągnęły bardziej zaawansowany szczebel rozwoju, nie tracąc zdolności do okazjonalnych kontaktów i przepływu genów.
Ta z początku bardziej popularna wersja w XXI w. straciła swój powab, gdy dzięki badaniom genów okazało się, że wszyscy wywodzimy się z Afryki, a opuszczenie tego kontynentu zaszło w stosunkowo niedalekiej przeszłości. Hipoteza panafrykańska to poniekąd powrót do koncepcji multiregionalnej, tyle że na poziomie nie trzech, lecz jednego kontynentu – stąd jako synonimu używa się dla niej nazwy „afrykańskiego multiregionalizmu”.
I tak możemy wrócić do Lucy. Nie była ona pramatką całej ludzkości, bo takiej jednej pramatki nigdy nie było. Nasza ewolucja zachodziła w różnych kierunkach i dzisiejsi ludzie noszą w sobie ślady (znów: genetyczne i kulturowe) tej wielotorowej i nadzwyczaj skłębionej ewolucji, więc jej opisywanie jako kierunkowego i konsekwentnego dążenia do jakiegokolwiek celu (choćby tak szlachetnego jak „ukoronowanie wszelkiego stworzenia”), to nie tylko wypaczanie samej idei ewolucji, ale i – paradoksalnie – umniejszanie problemów, jakie trzeba było pokonać przy „stwarzaniu” tego gatunku.
Lucy pozostaje niezwykłym i bardzo cennym okazem, ale dziś już nie jest ani najstarszym, ani wspólnym przodkiem wszystkich późniejszych. Ba, może nawet nie była dziewczyną, bo i taką koncepcję niedawno zaprezentowano. Ale nawet jeśli była chłopcem, to i tak z pewnością nie był on naszym praojcem – Lucjanem.