Andrzej Szuba z Krzysztofem Siwczykiem, Festiwal Miłosza (2018). Andrzej Szuba z Krzysztofem Siwczykiem, Festiwal Miłosza (2018). Edyta Dufaj / Archiwum
Człowiek

Trzecia kultura Siwczyka. Andrzej Szuba: Dawca oddechu z Granicznej

Dom ze słów, który zbudował, to wysoka wieża samotności, ale też głęboko empatyczny, gościnny schron, nad którym płonie niebo pytań Kanta i trzeszczą zakłady Pascala. [Artykuł także do słuchania]

Pod koniec roku zdobyłem się na odwagę i parę razy dzwoniłem do Andrzeja Szuby. Ten pustelnik z ulicy Granicznej nie odebrał. Byłbym zaskoczony, gdyby stało się inaczej. Jeśli Andrzej odebrałby jednak telefon, byłby to jakiś znak akcesji do współczesnego, szybkiego życia, byłoby to przekroczenie pewnej granicy. Tymczasem telefon milczy i tak właśnie być musi.

Przed paru laty udało mi się namówić Szubę do wycieczki na Festiwal Miłosza, który wtedy współorganizowałem. Pretekstem był przylot słynnego, opromienionego sławą współpracy z Jimem Jarmuschem Rona Padgetta, którego Andrzej pięknie przetłumaczył. Jakimś cudem autor „Karnetu na życie” tego przekładu użył i pojawił się w Krakowie, by spotkać swojego kolegę zza wielkiej wody. Skreśliłem wtedy dla tygodnika POLITYKA pospieszny portret Andrzeja i pragnę go teraz podkolorować.

***

Najpierw jednak szybki cytat z tamtego tekstu:

Kiedy odwiedziłem Andrzeja Szubę w jego katowickiej pustelni, dzierżąc w dłoni pierwszy egzemplarz »Bezczynności butów« – tomu wierszy Padgetta – tłumacz wydawał się najzwyczajniej wzruszony. Przyjaźń Szuby i Padgetta trwa trzy dekady. Zadziwiający model przyjaźni na odległość Atlantyku przekłada się na ogromną odległość, na jaką oddalił się Szuba od współczesności. Do dziś nie używa komputera. Pracuje tylko na starej maszynie do pisania, a korespondencję tradycyjnie powierza poczcie. Jest w tym geście radykalna odmowa współudziału w pędzie świata, który goni już tylko za własnymi, wirtualnymi obrazami. Andrzej Szuba, również jako poeta, daje czytelnikom to samo, co Padgett, tylko robi to innymi środkami: umożliwia oddech i współodczuwanie. Daje sobie, jako poecie, czas do namysłu nad słowami, nad ich zasadniczymi znaczeniami, w obronie których wciąż pisze swoje postscripta. Andrzej Szuba jest tym najbardziej niewidzialnym z poetów i tłumaczy, którzy przyczynili się do przełożenia kanonu poezji anglo- i amerykańskojęzycznej dwudziestego wieku. Lista autorów, których tłumaczył, zbliża się do setki. Walt Whitman, Emily Dickinson, Ezra Pound, Allen Ginsberg, Charles Bukowski to tylko parę oczywistych przykładów. To jak ci autorzy brzmią w polszczyźnie, zawdzięczamy Szubie, który tak oto widzi swoją, również egzystencjalną, pozycję pisząc w wierszu POSTSCRIPTUM DCVII: to że cię nie ma / to nie żaden / dowód.

Potężna siła oporu wobec wszechogarniającej widzialności i głośności czasów współczesnych, jaka płynie z tych paru słów, udziela się w lekturze tym dotkliwiej, im bardziej jest niedzisiejsza. Z wielkimi oporami namawiałem Andrzeja Szubę do wyjścia z domu. Miałem świadomość, że w tym usilnym zapraszaniu jest jakiś rodzaj braku poszanowania dla całożyciowej, filozoficznej postawy »niewidzialności i niesłyszalności«. Odnoszę wrażenie, że poeta zgodził się tylko ze względu na przyjazd do Polski przyjaciela. Dla tego, ponadatlantyckiego, uścisku dłoni warto było prosić. Przez chwilę pomyślałem też o związku przyjaźni, na jaką nie zapracowałem. Została mi darowana przez przeszłość. Dwóch młodzieńców siedzi w jednej klasie podczas matury. Jest koniec lat sześćdziesiątych. Pierwszy oddaje swoją pracę przed czasem. Drugi męczy się niemiłosiernie. Ten pierwszy podpowiada jakieś słówko po angielsku. Ten drugi to mój ojciec, który tym samym zdaje maturę. Ten pierwszy to Andrzej Szuba. Najpierwszy z polskich tłumaczy”.

Minęło parę lat, Andrzej wydał kolejne tomy swojego dzieła życia, czyli „Postscripta”. Zawsze o mnie pamięta i podsyła książkę. Pewnego dnia podesłał jednak list, krótki, jednozdaniowy: „Dowiedziałem się, że Edek nie żyje. Bardzo mi przykro. Myślę o tobie”. To jedno zdanie znalazło mnie w środku żałoby, bo faktycznie mój ojciec zmarł prawie trzy lata temu. O Andrzeju zawsze wypowiadał się z estymą, kiedy rozmawialiśmy o ich wspólnej, licealnej przeszłości. Ojciec mówił, że Andrzej zawsze był cichy, stał jakby z boku, bardziej przyglądał się światu niż w nim żył.

Ron Padgett, Andrzej Szuba i Krzysztof Siwczyk.Edyta Dufaj/ArchiwumRon Padgett, Andrzej Szuba i Krzysztof Siwczyk.

Kiedy na studiach trafiłem na Andrzeja, który był lektorem języka angielskiego na Uniwersytecie Śląskim, powitał mnie uśmiechem, stwierdził, że jestem podobny do ojca i dał mi czwórkę do indeksu. Już wtedy, a przecież mówię o końcówce lat 90., wyglądał jak człowiek z epoki solidarnościowej, z brodą, którą nosi do dziś. Miał niezmiernie delikatną barwę głosu, był płochliwy, ale czuć było w nim siłę tych wszystkich autorów i autorek, których przekładał.

Często wybierał temperamenty skrajnie od niego różne. Bo gdzie Bukowski, a gdzie Szuba? Antypody życiowych postaw. Szacunek, jaki budzi Szuba, bierze się z jakiegoś rodzaju pomieszkującej w nim mądrości, która nie pozwala mu ani na moment zejść z pustelniczej ścieżki, która zaprowadziła go wprost do krainy ciszy, dla której wymyślił szeptany język swoich postscriptów, trzywersowych zapisów, których ostatnia odsłona to książka „Przeddzwonne”.

***

Trzymam ją właśnie w rękach, czytam od dech do dechy i na wyrywki. Bardziej medytuję, niż czytam. Dajmy na to POSTSCRIPTUM CMXCII: zawsze po albo przed / a teraz / to nie łaska. Nie inaczej myśli przecież i działa cała literatura w obłędnym pragnieniu przyszpilenia chwili, wstrzymaniu w piśmie czasu, stworzenia domostwa dla życia, które trwa tylko w mijaniu. Dom ze słów, który zbudował Szuba, to wysoka wieża samotności, ale też głęboko empatyczny, gościnny schron, nad którym płonie niebo pytań Kanta i trzeszczą zakłady Pascala. Widać też stamtąd flotylle titaników / płynące / ulicami, a czasem przez łzy / nic nie widać / widać tak trzeba. Te momentalne, ultrakrótkie fale języka, którym pisze Szuba, tyleż chwytają swoim zasięgiem za serce, co po prostu uruchamiają potężną, teleologiczną refleksję, bo przecież ich siła opiera się na drugim i trzecim planie kontekstów, w jakich są nadawane.

Wiersze Szuby to jedno z tych poetyckich wysłowień, które w przekonujący sposób potrafią pracować na zapoznanym słowniku wielkich tekstów kultury. A przecież wszystko, co pisze, jest z małej litery, z doświadczenia prywatności, z intymistyki, która staje się mistyką dnia codziennego. Jak w POSTSCRIPTUM CMLXXX: cokolwiek to jest / jest domem / bo jest z tego świata. W jakimś sensie te wiersze dodają siły do życia, bywają namową do konsekwentnego trwania we własnym obrazie świata, dają prawo do obrony tego obrazu, a jednocześnie otwierają na możliwość wielkich pomyłek, zagubień i całkowitego krachu wyśnionej przez religię paruzji: może wróci i powie / tamtego brzegu / nie ma.

Bywa też Szuba bardziej radykalnie nastawiony w najnowszej książce do paradoksów i oksymoronów wiary, nie pozostawiając złudzeń, a zarazem chwaląc siłę wyobraźni zbiorowej pewnej części ludzkości, gdy w POSTSCRIPTUM CMXLVI notuje: jakby można było / usłyszeć coś / co nie jest podzwonnym.

No właśnie, czy jeszcze można, czy się da? Czy mamy prawo do religijnej wyobraźni w czasach dyskursów postsekularnych? Są to pytania nie na miejscu w wierszach Szuby, które stronią od znaków zapytania, skłaniając się do ruchu wstecz, do przestrzeni sprzed pytania, tak nakreślonej w POSTSCRIPTUM CMLXII: a zamiast odpowiedzi / mądrość / niestawianych pytań.

***

W początku nowego roku dalej będę próbował się do Andrzeja dodzwonić. Drugi raz w życiu postanowiłem naruszyć jego domowy mir, dostałem bowiem zlecenie na wywiad z poetą. Ma to być wywiad rzeka, mam wolną rękę. Nic mnie nie ogranicza. Mam porozmawiać nie o literaturze, czy o przekładach. Mam porozmawiać o jego życiu. I już wiem, że to się nie uda. Andrzej już odpowiedział na wszystkie pytania w POSTSCRIPTUM CMXCIV: a życie cóż / z tego / się wychodzi.

Teraz muszę tylko wymyśleć pytania. Zacznę pewnie od początku swojego spotkania z poezją, który zawdzięczam dwóm wielkim mędrcom, Tadeuszowi Sławkowi i właśnie Andrzejowi. A wyglądał tak:

Córka podchodzi do regału, zamaszystym ruchem zrzuca książki, bawi się ich okładkami, przegląda zwłaszcza te małe, poręczne broszury. Wygina kartonową okładkę »Geografii z wyobraźni«. Ciska książeczkę w kąt, idzie gdzie indziej.

Ta niewielka antologia kiedyś mnie uratowała przed apatycznym przymusem szkolnych lektur. Miałem wtedy może czternaście, może piętnaście lat. To była pierwsza książka z wierszami, jaką miałem w rękach. Na czwartej stronie okładki widnieją dwa malutkie zdjęcia tłumaczy. Tadeusz Sławek i Andrzej Szuba są teraz tacy powyginani. Drobne dłonie mojego dziecka, miętoląc karton, przydały im zmarszczek. Szuba jest poważny, zaledwie wystaje z gęstej brody i sporej czupryny. Oczy Sławka patrzą przenikliwie, chyba bez większych emocji, chyba w zupełnie obojętny obiektyw świata.

Ta antologia wydobyła mnie na światło dzienne lektury, kazała zadać sobie pytanie o rozumienie tekstu świata, wyrażonego w absolutnie kontradyktoryjnym tytule. Z tą książką zostałem na długo, w niemym zachwycie dokonanych przekładów, w ścisłym związku z jedynie sugerowanymi wyobraźniami poetów, których czasem reprezentowały zaledwie dwa, trzy wiersze. Mała dawka, spore rozproszenie, długa lista nazwisk, dwóch tłumaczy – wydawało mi się, że »Geografia z wyobraźni« coś mi mówi o fragmentarycznym doświadczeniu świata, jakie zaledwie przeczuwałem, nic nie mogąc o nim wiedzieć, a tym bardziej nazwać je w sobie dostępnym słowniku. Tadeusz Sławek i Andrzej Szuba otworzyli mój słownik na obszary, w których nigdy nie byłem.

Zanim zacząłem drążyć temat, był Sławek dla mnie nade wszystko tłumaczem i poetą, a dopiero potem eseistą. Ta płynność przejścia między różnymi rolami i rozlicznymi zatrudnieniami języka, najpewniej powoduje efekt przepastności dzieła Sławka. Nie mogąc się z nim zmierzyć w całości, powracam do inicjalnych przygód, rytualizuję zupełnie poślednie przygody, chcąc zobaczyć w nich ciągłość opowieści, którą w pewnym wieku wypada o sobie wieść”.

Ciekaw jestem, co Andrzej na to? Jak widzi swoje dzieło życia?

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną