Baba Jaga i Hannibal Lecter - następcy kanibali także spod Ojcowa
AGNIESZKA KRZEMIŃSKA: – Gdy w „Scientific Reports” pojawił się artykuł o kanibalach w Jaskini Maszyckiej, w mediach zawrzało. „Ludożercy pod Krakowem” – straszyli dziennikarze. Spodziewaliście się takiej popularności?
DARIUSZ BOBAK: – Nie aż takiej, ale może po prostu nie mamy doświadczenia medialnego. Faktem jest, że kanibalizm to mocna rzecz, a ten uprawiany niegdyś w Jaskini Maszyckiej jest najstarszym jednoznacznie potwierdzonym przypadkiem na terenie ziem polskich.
Każdy student archeologii uczy się, że to jedno z najważniejszych stanowisk paleolitycznych w Polsce.
D.B.: – I to znane od 1883 r., bo wtedy geolog Gotfryd Ossowski przeprowadził tam wykopaliska. Niestety robił to XIX-wiecznymi metodami – wydobył tylko to, co można było łatwo dostrzec. Znaleziska drobne, takie jak zbrojniki krzemienne, poszły na hałdę, a my nie mamy możliwości, by zweryfikować jego wnioski, bo przekopał całe wnętrze jaskini. Potem badania na tarasie przed nią prowadził jeszcze prof. Stefan Karol Kozłowski, który wraz z zespołem specjalistów opublikował monografię Jaskini Maszyckiej, uwzględniając stare odkrycia i nowe ustalenia, w tym sugestię, że mogą tam być ślady kanibalizmu.
Marta Połtowicz-Bobak: – Ale to nie one z początku rozsławiły jaskinię w całym naukowym świecie, tylko wyjątkowy zbiór przedmiotów z kości i poroża. Poza ostrzami do oszczepów były to złącza rozszczepione na dwóch końcach, zwane z francuska navettes, bo przypominają czółenka tkackie, oraz fragmenty poroża renifera z przewierconymi otworami, interpretowane jako rytualne laski wodzów lub czarowników. Są zdobione motywami geometrycznymi, fallicznymi i symbolami kobiecych narządów płciowych. Moim ulubionym jest dekorowane pięknym wypukłym rytem żebro.
Zazwyczaj przedmioty wykonane z kości zachowują się znacznie rzadziej niż kamienne, ponieważ były zbyt cenne i trudniejsze do wykonania, by je wyrzucać, jak to robiono z jednorazowymi ostrzami z krzemieni. Wskazówką, dlaczego nikt ich nie zabrał, są znajdujące się w jaskini pokawałkowane kości ludzkie.
Jak stare?
M.P-B.: – Wszystkie zabytki mają trochę ponad 18 tys. lat i są typowe dla bardzo konkretnej odmiany kultury magdaleńskiej, która charakteryzowała się obecnością wspomnianych „czółenek”. Poza naszą jaskinią znamy je tylko z siedmiu innych miejsc, z czego sześć jest w południowo-zachodniej Francji, a jedno w Jurze francuskiej. Między tym ostatnim stanowiskiem a Krakowem jest ponad 1000 km w linii prostej. Niektórzy niemieccy badacze doszukują się w Turyngii stylu nawiązującego do sztuki magdaleńskiej. Mógł to być przystanek na trasie ludzi, którzy trafili do Jaskini Maszyckiej, ponieważ surowiec, z jakiego wykonano nieliczne kamienne narzędzia, to m.in. importy z terenów Niemiec.
D.B.: – A to oznacza, że musieli stamtąd przybyć pod Kraków w ciągu kilku, góra kilkunastu lat, bo narzędzia z kamienia się wykonywało, używało i wyrzucało, a kolejne robiło z tego, który był w okolicy. O tym, że mamy do czynienia z wyjątkowo szybką migracją, świadczą datowania przedmiotów z jaskini, które są praktycznie porównywalne wiekiem ze stanowiskami francuskimi. Co więcej, badania genetyczne potwierdziły, że chronili się w niej ludzie z zachodniej Europy. Grupa rodzinna licząca co najmniej 10 osób, w tym dorosłych i dzieci, mieszkała w Jaskini Maszyckiej w okresie jesienno-zimowym. Pasuje to do zachowania łowców-zbieraczy, którzy latem formowali się w większe grupy, by polować, a zimą rozchodzili w mniejszych grupkach w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do przezimowania.
Dlaczego zapuścili się aż tak daleko?
D.B.: – 18 tys. lat temu lądolód się wycofywał i polepszyły warunki klimatyczne. Spowodowało to wzrost populacji, co widać po większej liczbie stanowisk kultury magdaleńskiej we Francji. Presja demograficzna mogła wymusić migrację i co odważniejsi wywędrowali na wschód, zajmując tereny, które wcześniej były niedostępne.
Kultura magdaleńska (od 20 do 14 tys. lat temu), która zawdzięcza nazwę schronisku skalnemu Abri de la Madeleine w zachodniej Francji, kojarzy się z galeriami sztuki naskalnej w Lascaux czy Altamirze. Jej przedstawiciele uchodzą za najbardziej utalentowanych artystów pradziejów. W podkrakowskiej jaskini malowideł nie ma.
D.B.: – Jest teoria, że nie zachowały się ze względu na specyficzną budowę geologiczną jaskiń w Europie Środkowej, gdzie dochodzi do szybszej degradacji ścian.
M.P-B.: – O wrażliwości na sztukę świadczą niezwykle kunsztowne ryty na kościanych przedmiotach ceremonialnych. Dlatego nawet jeśli wśród mieszkańców Jaskini Maszyckiej nie było malarzy, to mogli być utalentowani rogownicy i rzeźbiarze.
…którzy jednocześnie byli kanibalami. A wy pracujecie tam od 2013 r. i jeszcze w 2017 r. wątpiliście w ich obecność.
D.B.: – Nacięcia na kościach interpretowaliśmy jako ślady kulturowe związane z rytuałami pogrzebowymi, poświadczonymi zresztą na wielu innych stanowiskach magdaleńskich, które polegały na manipulacji szczątkami zmarłych, np. oddzielaniu ciała od kości.
M.P-B.: – I to najczęściej nie zaraz po śmierci. Po jakimś czasie wydobywano zwłoki, by np. wyjąć czaszkę i zrobić z niej rytualną czarę. W jaskini Gougha w Wielkiej Brytanii, poza kośćmi ze śladami filetowania i ludzkich zębów, znaleziono aż pięć takich scull cups. Ale to prawda, że w ponad połowie pochówków wczesnej i środkowej fazy kultury magdaleńskiej ciała zmarłych podawano zabiegom kanibalistycznym. My jednak nie mieliśmy ostatecznego potwierdzenia. Aż do chwili, gdy Francesc Marginedas, Pamira Saladié i Antonio Rodríguez-Hidalgo z Hiszpanii wykonali silikonowe odlewy przechowywanych w Muzeum Archeologicznym w Krakowie kości z Jaskini Maszyckiej i zeskanowali je w 3D. Zauważyli jednoznaczne ślady cięcia i miażdżenia, rozbijania czaszek i kości długich, by się dostać do mózgu i szpiku, wykonane przez ludzi, a nie zwierzęta, i to w celach konsumpcyjnych.
Czyli ktoś przyszedł, zabił i zjadł całą rodzinę, która zatrzymała się na zimę w jaskini?
D.B.: – Jeśli tak, to byli to inni magdaleńczycy, bo tylko oni w tym czasie uprawiali kanibalizm. Nie można wykluczyć, że pod Kraków przyszło z zachodu więcej grup, między którymi mogło dochodzić do konfliktów. Może się spotkali i pobili, co skończyło się kanibalską ucztą.
Tylko czy wtedy nie wzięliby ze sobą pięknych przedmiotów z kości?
M.P-B.: – Dlatego nie można wykluczyć drugiego scenariusza, według którego nie było żadnej masakry. Ludzie mogli umrzeć, a pozostali przy życiu w ramach rytuału zjedli ich ciała, a resztki pochowali wraz z darami grobowymi. Niestety, nie mamy pojęcia, jakie było rozmieszczenie zabytków w jaskini, czy były w niej groby i czy rzeczywiście pokonsumpcyjne kości zwierzęce wymieszane były z kośćmi ludzi, co sugerowałoby kanibalizm spożywczy.
D.B.: – Z tym że w paleolicie polegał on zazwyczaj na zjadaniu zmarłych bliskich lub zabitych wrogów w celach rytualnych, choć pewnie w ekstremalnych sytuacjach mógł ratować przed śmiercią z głodu. Z pewnością natomiast nie urządzano polowań na ludzi, zwłaszcza gdy wokół pełno było zwierzyny. Po pierwsze, wartość kaloryczna ludzkiego mięsa jest znacznie mniejsza niż jakiegokolwiek większego zwierzęcia łownego. Po drugie, człowiek jest sprytny, więc trudno go upolować. A po trzecie, 18 tys. lat temu ludzi było bardzo mało. Szacuje się, że na terenie całej dzisiejszej Polski mogło żyć 1500 osób.
Magdaleńczycy nie byli chyba jedynymi kanibalami pradziejów?
M.P-B.: – Skąd! Niektórzy najstarszych śladów kanibalizmu upatrują w nacięciach ostrym narzędziem kości kończyn żyjącego półtora miliona lat temu hominina ze stanowiska Koobi Fora w Kenii. Znacznie pewniejszy jest jednak zbiór szczątków kostnych 11 hominiów sprzed 800 tys. lat z jaskini Gran Dolina w Atapuerca w północnej Hiszpanii. Wśród nich są kości rozbite w celu pozyskania szpiku i pokawałkowane czaszki, z których wyjedzono nie mniej kaloryczny mózg. Trudno ustalić, czy był to kanibalizm konsumpcyjny spowodowany jakimś ekstremalnym głodem, czy wynik przemocy międzygrupowej, chociaż badacze skłaniają się raczej ku wersji konsumpcyjnej. Ludzina jest co prawda niekaloryczna, a polowanie na ludzi nieopłacalne, jeśli jednak pozyskanie ludzkiego mięsa nie wymagało wysiłku, to je spożywano. Na przykład jedząc zmarłych członków własnej grupy.
Niby hominidy były padlinożercami, ale czy jedzenie przodków zmarłych na jakieś choroby nie stanowiło ryzyka?
D.B.: – Choroba nie zawsze była przyczyną zgonu, umierano z powodu wypadków, przy porodach, na polowaniach. Poza tym zapalenie płuc czy rak kości nie muszą być szkodliwe dla konsumenta. Wyjątkiem jest choroba kuru, zaobserwowana u kanibali Fore na Papui-Nowej Gwinei. Wywołują ją priony, czyli zakaźne białka, które powodują degenerację mózgu. Nie wiadomo, czy przedstawiciele kultury magdaleńskiej na nią cierpieli, bo o ile mi wiadomo, nikt tego nie badał.
Czy jedzenie ciał wrogów i bliskich nie miało znaczenia symboliczno-magicznego?
D.B.: – Etnografowie zaobserwowali, że zjadanie wrogów ma prowadzić do przejmowania ich siły i wiedzy, a jednocześnie unicestwiać i poniżać, a konsumpcja ciał osób bliskich stanowi przejaw miłości, szacunku i wiary, że zostaną z nimi na zawsze. Trochę tak jak dziś przechowywanie pukla włosów zmarłej osoby czy urny z prochami.
Lub relikwii, choć to nie jest kanibalizm, który w naszej kulturze uchodzi za coś ekstremalnie bestialskiego. W pradziejach wiele kultur manipulowało szczątkami zmarłych.
M.P-B.: – Tak, ale nie wszyscy, a jeszcze mniej je zjadało. No, bo poza wspomnianym przykładem z Atapuerki, a potem kilkoma śladami kanibalizmu u neandertalczyków, nikt nie kontynuował tej tradycji aż do czasów kultury magdaleńskiej, a i tam tylko na początku, bo 17 tys. lat temu magdaleńczycy zasadniczo przestali jeść ludzi.
D.B.: – Gdy wycofał się lodowiec, spotkały się i zaczęły krzyżować dwie różne linie genetyczne – zachodnia, ograniczona do rdzennego obszaru magdaleńskiego, której nosiciele praktykowali kanibalizm, oraz południowo-wschodnia, która występowała u mieszkańców południowej i wschodniej Europy, niejedzących ludzi. Najwyraźniej ten ostatni model z jakichś względów wygrał.
W paleolicie, bo potem kanibalizm znów się pojawił, i to nawet u nas. Na mezolitycznym stanowisku w Krzyżu Wielkopolskim archeolodzy znaleźli czaszkę-puchar ze śladami długiego używania. W Herxheim w Niemczech w czasach neolitu wrzucono do rowów pokawałkowane szczątki około tysiąca osób. Ostatnio brytyjscy badacze donosili o odkryciu w Charterhouse Warren 37 osób, które zabito i zjedzono raptem 4 tys. lat temu, wyciągając z odciętych po śmierci kości długich szpik kostny.
M.P-B.: – Kanibalizm pojawiał się tu i ówdzie na świecie, więc i w Europie pojedyncze kultury wracały do niego, tylko że raczej epizodycznie i wybiórczo, a nie tak konsekwentnie, jak magdaleńczycy. Chociaż i u nich nie był regułą.
D.B.: – W wielu przypadkach był to kanibalizm przeżyciowy, czyli wywołany ekstremalnym głodem, gdy życie jednych ludzi zależało od zjedzenia ciał innych, zazwyczaj już zmarłych osób, co i tak uważa się za niezwykle wstydliwe i naganne. Takich przykładów jest wiele, i to stosunkowo niedawnych, chociażby wyprawa Franklina do Arktyki w 1845 r., wywołany przez Stalina głód w Ukrainie, w Kazachstanie czy w Mołdawii, czy przypadek pasażerów samolotu, który się rozbił w Andach w 1972 r. Mało kto wie, że w czasie rewolucji kulturalnej w Chinach złapanych wrogów klasowych zmuszano do samokrytyki, zabijano i na koniec częściowo jedzono, co było sposobem ich upokorzenia.
M.P-B.: – Odrębną kategorią są kanibale psychopaci. Jednym z najsłynniejszych jest Karl Denke z Ziębic, który w czasach kryzysu po pierwszej wojnie światowej zabił i oskórował co najmniej 20 osób. Potem zapeklował i sprzedawał ich mięso jako wieprzowinę. Poza tym mamy różne odmiany autokanibalizmu, jak ogryzanie paznokci, zjadanie włosów czy modne ostatnio zjadanie przez kobiety po porodzie własnego łożyska.
Najbardziej kuriozalne jest, że ci oświeceni Europejczycy, dla których ludożerstwo było oznaką zezwierzęcenia, zajadali proszek mumiowy, wierząc, że pomoże im na różne choroby. Ów specyfik z Egiptu pachniał przyjemnie drewnem, przyprawami i nutką słodyczy… Poza tym kanibalizm jest obecny w religii i kulturze. Symbolicznie jemy ciało Chrystusa, a naszą wyobraźnię zasiedlają wampiry i zombie.
D.B.: – W kulturze kanibalizm jest wszechobecny. Poczynając od mitologii greckiej i Kronosa zjadającego swoje dzieci, przez literaturę piękną i Szekspira z Tytusem Andronikusem, który królowej Gotów Tamorze podaje pasztet z ciał jej synów, czy bajkę o Babie Jadze, a kończąc na popkulturze i serii o Hannibalu Lecterze, dystopijnym filmie „Delicatessen” lub całym prądzie włoskich filmów klasy C, tzw. kina kanibalistycznego.
Co oznacza, że kanibalizm w najróżniejszych postaciach był i jest wszechobecny i tylko się oszukujemy, że nas nie dotyczy. Magdaleńczycy z Jaskini Maszyckiej byli mniej zakłamani. Swoją drogą to niesamowite, że krótka wizyta grupki ludzi, których ktoś zabił i zjadł, dostarcza materiałów do badań kilku pokoleniom archeologów. Czy planujecie tam jeszcze wrócić?
M.P-B.: – Tak, by znowu przesiewać hałdy, liczymy bowiem na kolejne drobne zabytki przeoczone przez Ossowskiego. To ma sens, bo gdy na jednym ze stanowisk magdaleńskich w południowych Niemczech archeolodzy przesiali hałdy po poprzednikach, liczba małych ostrzy zwanych zbrojnikami się potroiła. Niestety, u nas tuż przed jaskinią jest urwisko, więc duża część urobku leży gdzieś na dnie doliny. Chcemy też zbadać nowymi metodami zabytki z Muzeum Archeologicznego w Krakowie. To wszystko może prowadzić do nowych wniosków. A mamy jeszcze wiele pytań.
|
Dr hab. Marta Połtowicz-Bobak z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego i Dariusz Bobak z Fundacji Rzeszowskiego Ośrodka Archeologicznego to badacze paleolitu. Od 2010 r. wchodzą w skład zespołu pracującego nad materiałami z podkrakowskiej Jaskini Maszyckiej. Autorzy i współautorzy publikacji na jej temat, m.in. artykułu w „Scientific Reports” o praktykach kanibalskich. |