Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Mirosław Gryń / pulsar
Człowiek

Peter Turchin: Żadne imperium nie przetrwa rozpadu ładu społecznego

Kobiety paleolitu: sprawne, sprytne, kreatywne. Naukowcy długo się co do nich mylili
Człowiek

Kobiety paleolitu: sprawne, sprytne, kreatywne. Naukowcy długo się co do nich mylili

Determinizm płciowy ustawił kobiety po stronie natury, z mężczyzn zaś uczynił twórców kultury i cywilizacji. Przyczyny upatrywano w męskiej biologii, ale ostatnio coraz częściej mówi się o wspieranej przez religie kulturze, którą mężczyźni wykorzystali, by kontrolować kobiety i ich płodność. [Artykuł także do słuchania]

Wybory w drodze losowania sprawdziły się w starożytnych Atenach. Dlaczego nie spróbować dziś?
Człowiek

Wybory w drodze losowania sprawdziły się w starożytnych Atenach. Dlaczego nie spróbować dziś?

– Obywatelom wybranym losowo na urząd albo do ciała doradczego trudniej było budować zakulisowe koalicje, bo się nie znali. Przypadkowość była też narzędziem walki przeciwko grupom nacisku czy oligarchiom – opowiada profesor Josine Blok, historyczka starożytności z Uniwersytetu w Utrechcie. [Artykuł także do słuchania]

Gdy rosną w siłę elity, a biednieją masy, rewolucja jest za progiem. Jej czas i miejsce można wyliczyć, gorzej z szacowaniem skutków. O swojej książce „Czasy ostateczne” opowiada Peter Turchin, biolog ewolucyjny. [Artykuł także do słuchania]

Peter TurchinWikipediaPeter Turchin

Peter Turchin – naukowiec amerykański, ur. w 1957 r. w ZSRR. Z wykształcenia biolog teoretyczny, zajmuje się złożonością i matematycznym modelowaniem zjawisk historycznych. Kierownik projektu Social Complexity & Collapse w Complexity Science Hub w Wiedniu. Po polsku ukazały się jego książki „Wojna i pokój, i wojna” i niedawno „Czasy ostateczne”.

TOMASZ TARGAŃSKI: – Oglądając wiadomości, powtarza pan sobie: „A nie mówiłem”?
PETER TURCHIN: – Nie. Dlaczego?

Bo zdaje się, że przewidział pan przyszłość. To, co dzieje się od objęcia urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa, opisał pan już przed paroma laty.
Nie jestem jasnowidzem, ale naukowcem. Zbieram dane i konstruuję modele. Robię to, co każdy uczony na świecie: buduję hipotezę, po czym sprawdzam, czy wytrzyma konfrontację z rzeczywistością. W tym przypadku faktycznie nasz model dość dokładnie przewidział wydarzenia w Ameryce.

Czyli co? Rewolucję?
Tak. Ameryka znalazła się w sytuacji rewolucyjnej. W 2010 r. opublikowaliśmy ze współpracownikami artykuł w „Nature”, w którym stwierdziliśmy, że Stany Zjednoczone zmierzają w kierunku społecznej dezintegracji, co ok. 2020 r. może doprowadzić do gwałtownego wstrząsu politycznego. Okazało się, że mieliśmy rację. Jak pamiętamy, w styczniu 2021 r. doszło do ataku na Kapitol, który był próbą – co prawda dość niezborną i koniec końców nieudaną – siłowej zmiany władzy. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem. Przewidzieliśmy te wydarzenia, analizując szerokie zbiory danych, przede wszystkim ekonomicznych i demograficznych. Zaniepokoiła nas stagnacja płac realnych, ubożenie szerokich grup społecznych, przy wciąż rosnącej liczbie miliarderów i absolwentów studiów wyższych.

Co to oznaczało?
Czynniki te uruchomiły dwa mechanizmy, które generują niestabilność. Pierwszym jest nadprodukcja elit, które skupiają w swoich rękach większość bogactwa i władzę polityczną. Przybywa też ludzi, którzy nie weszli do grona wygranych, tworząc tym samym „kontrelity”, których celem jest obalenie istniejącego systemu.

Drugi kluczowy mechanizm to „pompa bogactwa”. Za jej pomocą elity transferują pieniądze od szerokich mas społecznych do tzw. jednego procenta najbogatszych. Mówiąc o „pompie”, mam na myśli takie rozwiązania, jak regresja podatkowa (kapitał w Ameryce jest niżej opodatkowany niż praca), obniżenie realnych wynagrodzeń, imigracja, która gwarantuje nadpodaż rąk do pracy i trzyma płace na niskim poziomie. Z naszych danych wynikało, że w trzeciej dekadzie XXI w. nadprodukcja elit i pompa bogactwa doprowadzą do sytuacji, w której może dojść do załamania systemu politycznego, a nawet wojny domowej.

Pana zdaniem ten model jest uniwersalny? Można go zastosować do większości państw i społeczeństw w dziejach?
Tak, można powiedzieć, że nadprodukcja elit jest podstawowym mechanizmem, który napędza koła historii. Zgromadzone przez nas dane ilościowe dają solidne podstawy, by stwierdzić, że wszystkie złożone społeczeństwa w dziejach podlegały wpływom cyklicznych i do pewnego stopnia przewidywalnych fal politycznej integracji i dezintegracji. Mając dostatecznie dużo informacji, jesteśmy też w stanie wskazać kilka czynników strukturalnych, które generują niestabilność. Są to m.in. powszechne zubożenie, które tworzy potencjał mobilizacji mas; wspomniana nadprodukcja elit skutkująca konfliktem wewnętrznym oraz pogłębiające się nierówności ekonomiczne.

Jakie są dowody na to, że Ameryka znalazła się w sytuacji rewolucyjnej?
Na naszych oczach rozgrywa się walka starych elit z kontrelitami reprezentowanymi przez Donalda Trumpa. Sam prezydent szczególnie mnie nie interesuje. Traktuję go wyłącznie jako symbol. Za nim stoi bowiem cały zastęp ludzi, których nazywam przegranymi aspirantami do elity. Są dobrze wykształceni, ale odrzuceni przez tradycyjne, liberalne warstwy uprzywilejowane. Wszczęli więc przeciw nim rebelię, na czele której stoi Trump.

Historycznie rzecz biorąc, kontrelity zmieniały się w rewolucjonistów – jak Oliver Cromwell w nowożytnej Anglii, Włodzimierz Lenin w carskiej Rosji czy Abraham Lincoln w Ameryce przed wojną secesyjną. W obecnej sytuacji są to technofeudałowie, jak Elon Musk czy Peter Thiel. Mają wszystkie pieniądze świata, ale dotąd pozbawieni byli politycznych wpływów i władzy. Celem ich ataku są w pierwszej kolejności instytucje, które symbolizują stary porządek. Kiedy Musk i jego Departament Wydajności Państwa zwalniają tysiące ludzi, doświadczonych urzędników z federalnych agencji kluczowych dla państwa, to właśnie jest element tej walki.

„Imperia nie upadają, one popełniają samobójstwa”. Tak pan pisze.
Historycznie to się potwierdza. Warunki geopolityczne nie mają – moim zdaniem – dużego znaczenia w cyklu integracji i dezintegracji. Imperia są często zbyt silne, by zachwiało nimi to, co robią sąsiedzi. Kluczowe znaczenie mają siły wewnętrzne. Żadne imperium nie przetrwa rozpadu ładu społecznego. Zwróćmy uwagę, że ataki ludzi Trumpa na „głębokie państwo” – a jest to termin tak pojemny, że znaczy wszystko i nic – nie mają na celu naprawy instytucji federalnych. Chodzi wyłącznie o podkopanie pozycji starych elit. Również polityka Trumpa wobec Ukrainy nie ma wiele wspólnego z jakimś strategicznym zwrotem USA. To gra na użytek wewnętrznej polityki, gdzie kwestia ukraińska służy jako „pałka” na stary establishment.

To czego możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości? Rewolucja nie musi przecież kończyć się rozlewem krwi czy wojną domową.
Jest kilka możliwych scenariuszy. W ostatnich latach pracowaliśmy nad prognozowaniem wielościeżkowym. Na razie to tylko prototyp, ale nasz model bada potencjalne działania lub reformy i przewiduje, jak mogą one wpłynąć na tok wydarzeń. Dane, które składają się na „silnik” naszego modelu, to m.in. płace względne, czyli wynagrodzenia w relacji do PKB per capita. Ich spadek, obserwowany w USA od dekad, napędza pompę bogactwa i pogłębia nierówności, powodując niestabilność. Inny ważny czynnik to indeks napięć politycznych (PSI), który łączy w sobie skalę powszechnego zubożenia i poziom nadprodukcji elit.

Uzyskane wyniki należy traktować z pewną dozą sceptycyzmu, bo – jak wspomniałem – nasz model to prototyp. Niemniej przewiduje, iż w pewnym momencie trzeciej dekady XXI w. niestabilność będzie tak duża, że liczebność elit zacznie się zmniejszać. W języku równań matematycznych brzmi to niegroźnie, ale w realnym świecie może oznaczać przemoc. PSI spada, a w pewnym momencie po 2030 r. osiąga minimum.

Czyli czeka nas rozlew krwi, a potem wszechświat wróci do równowagi?
Niekoniecznie. W tym scenariuszu pierwotna przyczyna niestabilności – pompa bogactwa – nadal działa. Bo obniżyliśmy napięcia polityczne jedynie poprzez fizyczne zmniejszenie liczebności elit. Lecz silnik, który tworzy nowe elity, pracuje w najlepsze. Oznacza to, że przez kolejne pokolenie utrzymuje się względny spokój, ale PSI stopniowo wzrasta i po mniej więcej pół wieku, czyli ok. 2080 r., znów wybucha przemoc.

Jak w takim razie ustabilizować system społeczny, wyłączyć pompę bogactwa oraz spowolnić nadprodukcję elit? Czy w warunkach demokratycznych jest to możliwe?
Jest możliwe. Przez podniesienie płacy minimalnej, progresję podatkową i ograniczenie migracji. To podstawowe i – co najważniejsze – sprawdzone w demokratycznej praktyce sposoby na spowolnienie pompy bogactwa. Każdy z nich skutkuje umocnieniem pozycji „świata pracy” względem kapitału.

Trudniejsza sprawa to nadprodukcja elit. Po pierwsze, już teraz jest ich zbyt dużo. Po drugie, wyłączenie pompy zmniejszy dochody elit, a nie liczebność. Bez nadzwyczajnej sytuacji, np. wojny domowej, parametr ten nie spadnie, co będzie źródłem niestabilności. Nasze modele pokazują, że gdy płace pracowników zaczynają rosnąć szybciej niż PKB per capita, liczba nowych milionerów w społeczeństwie ulega wyhamowaniu. Niektóre jednostki nadal dochodzą do wielkich fortun, ale ich liczba nie jest wielka. Kiedy zatrzymamy nadprodukcję elit finansowych, z czasem ich liczebność zacznie spadać wskutek bankructw, inflacji czy podziału majątku między spadkobierców. Ta stopniowa redukcja sprawi, że system społeczny odzyska stabilność.

Chcę jednak podkreślić, że jest już na to za późno. Sprawy zaszły za daleko. Możemy jedynie liczyć, że powtórzy się scenariusz z lat 20. i 30. XX w., kiedy amerykańskie elity finansowe zawarły kruche, niepisane porozumienie z buntującymi się pracownikami, czego efektem była progresywna polityka Nowego Ładu. Alternatywą jest dziesięć krwawych lat, jak w czasach rewolucji francuskiej.

W ostatnim czasie administracja Trumpa wstrzymała federalne dotacje dla uniwersytetów. Czy to kolejny symptom walki z nadprodukcją establishmentu?
Raczej potwierdzenie walki, jaką kontrelity wydały starym elitom. Chodzi wyłącznie o to, by „tamtych” zastąpić „swoimi”. Nie myślą o problemie w sposób strukturalny jako o nadprodukcji. Wszystko, co się dzieje, napędza spiralę wrogości i zbliża nas do przemocy. Co zrobią ambitni ludzie z dużym kapitałem społecznym, kiedy nie będą mogli studiować albo dostać prestiżowej pracy? Oczywiście zradykalizują się i zwrócą przeciw rządzącym.

Pana model wydaje się przygnębiająco mechanistyczny. Czy jesteśmy uwięzieni w tym niekończącym się cyklu?
Dane historyczne przemawiają na rzecz tezy, że fazy cyklicznej integracji i dezintegracji dosięgają każdego społeczeństwa. Dlatego twierdzę, że kryzys w jakiejś formie jest nieuchronny. Jednak jego przebieg to całkiem inna sprawa. Analizując niemal 100 przypadków zebranych w Crisis Databank (bazie danych socjopolitycznych kompilowanej przez Petera Turchina i Daniela Hoyera – przyp. red.), możemy powiedzieć, że kryzysy niemal zawsze skutkowały spadkiem liczby ludności i masowym przesunięciem dużej części elit w dół drabiny społecznej. W najostrzejszych przypadkach następowało załamanie państwa, rozbicie na mniejsze części lub podział między konkurentów.

Jest pan z wykształcenia biologiem teoretycznym. Jaki to miało wpływ na powstanie pańskiego modelu?
Jako biolog zajmowałem się dynamiką populacyjną. Stamtąd wyniosłem przekonanie, że modele matematyczne mogą być bardzo użytecznym narzędziem do prognozowania zmian populacyjnych. Ekolodzy od dawna się zastanawiali, dlaczego grupy osobników przechodzą powtarzające się cykle wzrostu i spadku liczebności. Dopiero niedawno okazało się, że napędza je interakcja drapieżników i ofiar. A odpowiadając na pytanie: nie ma bezpośredniej analogii między cyklami w świecie zwierząt i ludzi. Jednak obie populacje można badać, korzystając z tych samych narzędzi matematycznych i statystycznych.

Są one jednak głuche na te cechy, które w największym stopniu czynią nas ludźmi – jak omylność, nieobliczalność czy irracjonalność. Co z religijnością? Z pewnością można wyjaśnić krucjaty jako skutek „nadprodukcji elit”, ale czy bez elementu wiary będzie to obraz prawdziwy?
Problem polega na tym, że cechy te są zbyt niejednoznaczne, żeby posłużyć jako wskaźnik w badaniach ilościowych. W ciągu życia człowieka stale ewoluują, co czyni je nieuchwytnymi. Rewolucjoniści są zaciekle antyrządowi, ale kiedy zdobędą władzę, wszystko się zmienia. Znamy to z historii. Nie podważam znaczenia ideologii czy religii jako siły napędowej historii. Mam jednak wątpliwości, czy nie przywiązujemy do nich zbyt dużej wagi. Uważam, że w niektórych przypadkach zacierają wręcz obraz, przez co trudno dostrzec dynamikę większych procesów.

A co do czynnika ludzkiego, z pewnością ma znaczenie w czasach kryzysu. Pytanie tylko, czy charyzmatyczne jednostki wywołują kryzys, czy też raczej wypływają na fali sił wielokroć od nich potężniejszych. Uważam, że ta druga odpowiedź jest bliższa prawdy. Trudno sobie wyobrazić nazizm bez Hitlera, ale czy nie był on zaledwie objawem kryzysu? Sądzę więc, że tym, co napędza cykle integracyjne i dezintegracyjne, są większe czynniki strukturalne. Ludzie i ich indywidualne wybory mają znaczenie, ale w określonym momencie, np. podczas rewolucji albo kiedy trzeba wybrać określoną strategię wyjścia z kryzysu.

Czy spojrzenie na historię jako na powtarzający się cykl integracji i dezintegracji nie implikuje, że ma ona jakiś nieuchronny cel, do którego zmierzamy?
Nie myślę o tym w taki sposób. Ludzie mają cel. Historia to proces. Czy okręt, który płynie po oceanie, ma cel, jeśli na pokładzie nie ma załogi? Jeśli można powiedzieć, że historia ma cel, to tylko dlatego, że my jej go nadajemy. W jakim stopniu to robimy i gdzie są granice naszej sprawczości? Oto jest pytanie.

ROZMAWIAŁ TOMASZ TARGAŃSKI

Czasy ostatecznemat. pr.Czasy ostateczne

„Czasy ostateczne.
Elity, kontrelity i ścieżka dezintegracji politycznej”
Peter Turchin
Przekład: Michał Głatki
Wydawnictwo Prześwity
Liczba stron: 360

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną