Zapobiec kolejnej pandemii
Anthony Fauci stał się powszechnie znany podczas pandemii Covid-19, jednak już na długo wcześniej był ważną postacią – przez kilkadziesiąt lat kierował jednym z najważniejszych rządowych instytutów badawczych USA
Ten urodzony i wychowany na Brooklynie w Nowym Jorku wnuk włoskich imigrantów, bezkompromisowy lekarz epidemiolog, przez niemal 40 lat pełnił funkcję dyrektora National Institute of Allergy and Infectious Diseases (NIAID), należącego do National Institutes of Health. Był członkiem White House Coronavirus Task Force podczas pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa oraz głównym doradcą medycznym prezydenta Joe Bidena. Współpracował łącznie z siedmioma prezydentami USA, nadzorując działania rządu w reakcji na pandemię HIV/AIDS, ptasią grypę, ataki z wykorzystaniem wąglika, epidemie eboli oraz, oczywiście, pandemię Covid-19.
84-letni dziś Fauci opisuje swoją bogatą karierę w książce On Call: A Doctor’s Journey in Public Service (Viking, 2024). Pisze w niej o swoim niezachwianym zaangażowaniu w rozwój nauki – bez względu na to, która partia polityczna była u władzy – i trosce o potrzeby pacjentów.
Jego pierwsze wielkie wyzwanie to początek kryzysu HIV/AIDS w latach 80., kiedy tajemnicza choroba zaczęła atakować i zabijać mieszkańców USA – początkowo głównie homoseksualnych mężczyzn. Administracja prezydenta Ronalda Reagana reagowała powoli, co wywołało gniew, rozpacz i frustrację społeczności LGBTQ+ oraz jej zwolenników. Jako szef NIAID, Fauci stał się głównym celem tych protestów; niektórzy aktywiści posunęli się nawet do tego, że nazwali go mordercą. Wziął sobie tę krytykę do serca – spotkał się z aktywistami, aby wysłuchać ich racji. Ostatecznie zdobył ich zaufanie, włączając działaczy do politycznych debat i rozszerzając dostęp do ratującego życie leczenia.
Po atakach z 11 września 2001 roku pomagał kierować odpowiedzią rządu na ataki z użyciem laseczek wąglika i potencjalne zagrożenie bioterroryzmem. Zmagał się również z epidemiami poza USA – m.in. epidemią ptasiej grypy (której wariant obecnie rozprzestrzenia się w USA wśród bydła i drobiu, a także pracowników gospodarstw rolnych) w latach 90. i 2000. oraz epidemią eboli w Afryce Zachodniej w latach 2014–2016.
W styczniu 2020 roku Fauci stanął przed wyzwaniem, z jakim świat się nie mierzył już od co najmniej 100 lat: atakiem wirusa SARS-CoV-2. Wkrótce cała planeta musiała zmagać się z tą pandemią. Jako członek grupy zadaniowej Trumpa ds. koronawirusa odegrał kluczową rolę w opracowywaniu zaleceń zdrowotnych dla mieszkańców USA. Jako szef NIAID nadzorował badania jednej z pierwszych szczepionek przeciwko Covid-19. W swojej książce wspomina, że początkowo prezydent Trump wydawał się go popierać, jednak szybko zarówno on, jak i jego sojusznicy zwrócili się przeciwko Fauciemu, bo mówił otwarcie, jak poważne zagrożenie stanowi Covid-19. Fauciemu grożono śmiercią, był wielokrotnie atakowany przez prawicowych polityków za zalecenia dotyczące maseczek, konieczności zachowania dystansu społecznego, a także za informowanie społeczeństwa o pochodzeniu wirusa SARS-CoV-2.
Mimo to pozostał niewzruszony w swojej misji ochrony życia. Pod koniec 2020 roku wprowadzono dwie bezpieczne i wysoce skuteczne szczepionki mRNA przeciwko SARS-CoV-2 (jedna z nich była wynikiem badań NIH). Szacuje się, że szczepionki przeciwko Covid-19 uratowały w ciągu tylko jednego roku ponad 14 mln ludzi na całym świecie.
Fauci odszedł z NIAID na emeryturę w grudniu 2022 roku. Od lipca 2023 jest profesorem School of Medicine oraz McCourt School of Public Policy należących do Georgetown University.
„Scientific American” rozmawiał z Faucim o jego długiej i wyjątkowej karierze w medycynie i służbie publicznej, wyzwaniach, przed którymi stawał podczas wielu epidemii, oraz wnioskach z przebytych doświadczeń, które mogą nam pomóc przygotować się na kolejną pandemię. Poniżej zamieszczamy zredagowany zapis wywiadu.
Ostatni raz rozmawiałam z tobą w styczniu 2020 roku. Od tego czasu wiele się wydarzyło.
Owszem, na świecie wydarzyło się naprawdę dużo.
Jak wyglądała twoja praca w rządzie w szczytowym momencie pandemii Covid-19 i jak radziłeś sobie wyzwaniem komunikowania o zagrożeniu nowym wirusem, gdy dosłownie z dnia na dzień eksperci dowiadywali się o nim nowych rzeczy?
Mieliśmy do czynienia z ruchomym celem, ponieważ SARS-CoV-2 i Covid-19 były naprawdę bezprecedensowe. Zrealizował się najgorszy możliwy scenariusz – mieliśmy do czynienia z trwającą ponad cztery lata pandemią, z czego dwa i pół roku były naprawdę groźne. Komunikacja z opinią publiczną stanowiła ogromne wyzwanie, ponieważ, inaczej niż w przypadku typowych chorób, nasza wiedza o wirusie oraz sama jego natura stale ewoluowały. Na przykład w pierwszych miesiącach epidemii, opierając się na informacjach z Chin, sądzono, że wirus nie przenosi się z człowieka na człowieka. Szybko jednak stało się jasne, że to nieprawda, że rozprzestrzenia się on niezwykle efektywnie, a około 60% transmisji pochodzi od osób bezobjawowych – co było bezprecedensowe w przypadku chorób układu oddechowego.
Z czasem największym problemem stało się to, że wirus wciąż się zmieniał. Pojawiały się różne warianty. To duże wyzwanie wtedy, gdy społeczeństwo oczekuje jednoznacznych i niezmiennych odpowiedzi, a sytuacja jest tak dynamiczna. Tak więc zawsze trzeba jasno komunikować, że nasza wiedza ewoluuje – nie dlatego, że to naukowcy „zmieniają zdanie”, ale że zmienia się wirus i sytuacja epidemiologiczna.
Czy z perspektywy czasu sądzisz, że pewne rzeczy można było lepiej komunikować, na przykład kwestię przenoszenia SARS-CoV-2 drogą powietrzną?
W USA epidemia pochłonęła 1,2 mln istnień, więc z pewnością można było zrobić wiele rzeczy inaczej. W zakresie ochrony zdrowia publicznego staraliśmy się działać jak najlepiej, a naszym głównym celem było ratowanie życia.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) długo zwlekała z ogłoszeniem, że wirus przenosi się drogą powietrzną. Już w pierwszych miesiącach pandemii mieliśmy dowody na transmisję aerozolową, ale WHO oficjalnie potwierdziła to dopiero w szczycie pandemii. Wirus pozostaje w powietrzu i może utrzymywać się w pomieszczeniach – można się nim zarazić nawet będąc po drugiej stronie pokoju.
Czy to przyczyniło się do społecznej niechęci wobec obostrzeń? Pojawiła się narracja, że maseczki nie działają, co wzbudziło sporo zamieszania. Ale gdy potwierdzono transmisję aerozolową, zmienił się też typ zalecanych masek, prawda?
Kwestia maseczek jest bardzo skomplikowana. Wchodzi tu w grę bardzo wiele czynników. Część ludzi odbierała nakazy noszenia maseczek jako ograniczenie ich wolności – co można zrozumieć, bo Amerykanie są społeczeństwem ceniącym wolność osobistą. Jednak to osłabiło skuteczność interwencji zdrowotnej, która mogła przynieść lepsze rezultaty. Teraz, gdy mamy pełniejsze dane, nie ma wątpliwości, że noszenie maseczek ratowało życie. Oczywiście maseczki to tylko jeden z elementów działań prewencyjnych – kluczowa była także poprawa jakości powietrza w pomieszczeniach poprzez wentylację i stosowanie filtrów HEPA. Pandemie prawie zawsze mają charakter oddechowy, ponieważ tak najłatwiej zainfekować dużą liczbę ludzi. Wnioskiem na przyszłość jest to, że trzeba zadbać o właściwą wentylację w szkołach i miejscach pracy i zamontować filtry powietrza w pomieszczeniach, w których przebywa wiele osób. Nie da się tego zrobić z dnia na dzień, ale jako społeczeństwo musimy traktować to priorytetowo – nie tylko podczas pandemii.
Obecnie w USA i Kanadzie rejestrujemy ogniska ptasiej grypy H5N1 u bydła mlecznego i drobiu, odnotowano także kilkadziesiąt przypadków zakażeń u ludzi. Masz doświadczenie w walce z ptasią grypą na świecie. Jak oceniasz obecną sytuację?
Widzimy coraz więcej zakażonych stad bydła i coraz więcej przypadków ptasiej grypy u ludzi. Miałem do czynienia z H5N1 już w 1997 roku, kiedy w Hongkongu pojawił się wysoce patogenny wariant wirusa u drobiu – władze zapobiegły epidemii, likwidując całe stada. Potem, w 2003 roku i później, pojawiały się kolejne ogniska.
Mieliśmy już wcześniej przypadki zakażeń H5N1 u ludzi, ale na szczęście wirus nie przenosił się między ludźmi. W przeszłości jednak, gdy H5N1 infekował ludzi, śmiertelność wynosiła 30–40% – co jest niezwykle wysokim wskaźnikiem dla wirusa oddechowego. Dla porównania, nawet w przypadku tragicznej pandemii grypy z 1918 roku śmiertelność wynosiła 1–2%.
Pewnym pozytywem jest to, że obecna wersja H5N1 u ludzi nie ma ciężkiego przebiegu. [Po tym wywiadzie odnotowano pierwszy przypadek śmierci z powodu H5N1 w USA – przyp. red. „SA”] Objawy ograniczają się głównie do zapalenia spojówek i łagodnych symptomów ogólnoustrojowych. Był jeden przypadek hospitalizacji na oddziale intensywnej terapii, ale zdecydowana większość zakażonych nie miała poważnych objawów. Jednak musimy pozostać czujni, ponieważ wirus zakaża wiele gatunków zwierząt – a wiemy, że może infekować świnie.
Świnie przebywają na farmach razem z drobiem i bydłem. Jeśli wirus przejdzie z drobiu lub bydła na świnie, a następnie połączy się z ludzkim wirusem grypy, może dojść do powstania nowego wariantu zdolnego do transmisji między ludźmi. To scenariusz, który musimy traktować bardzo poważnie. Dlatego Centers for Disease Control and Prevention (CDC) podkreślają, że choć obecnie ryzyko dla ludzi wydaje się niskie, należy bacznie obserwować rozwój sytuacji – bo może się ona zmienić.
Czy martwisz się, że nie robimy wystarczająco dużo, aby powstrzymać epidemię wśród zwierząt hodowlanych, m.in bydła i drobiu?
We wczesnych latach pandemii Covidu mówiłem: „Musimy zalać system testami”. Moja rekomendacja – i nie jestem w tym osamotniony; wielu moich kolegów zajmujących się zdrowiem publicznym i chorobami zakaźnymi uważa podobnie – jest taka, że powinniśmy bardziej powszechnie wykonywać testy seroepidemiologiczne (testy na obecność przeciwciał). Może się okazać, że wiele osób jest zakażonych bezobjawowo, a wiedza o tym jest kluczowa, jeśli chcemy monitorować rozprzestrzenianie się wirusa.
Czy myślisz, że jesteśmy dziś lepiej przygotowani na pandemię niż pięć lat temu?
Mam taką nadzieję. Sądzę, że na poziomie lokalnym wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski. Jednak gdy z perspektywy czasu oceniam, jak sobie poradziliśmy z Covidem, dla jasności dzielę to na dwie osobne kategorie: reakcję świata nauki i reakcję systemu ochrony zdrowia publicznego.
Myślę, że każdy, kto spojrzy na dane, zgodzi się, że odpowiedzią naukową zasłużyliśmy na szóstkę, ponieważ dekady inwestycji w biomedyczne badania podstawowe i kliniczne pozwoliły nam dokonać czegoś zupełnie bezprecedensowego: opracować w mniej niż rok – od momentu udostępnienia sekwencji wirusa 10 stycznia 2020 roku do momentu badań klinicznych z udziałem 30 tys. osób – szczepionkę, która była zarówno bezpieczna, jak i bardzo skuteczna.
Musimy kontynuować inwestowanie w naukę, aby osiągnąć to samo w przypadku przyszłych pandemii, w tym potencjalnie H5N1. Natomiast reakcja systemu ochrony zdrowia publicznego wymaga znacznej poprawy. W wielu przypadkach metody przekazywania na bieżąco informacji z poziomu lokalnego do stanowego i CDC, gdzie podejmowane są decyzje, nie zdają egzaminu, są przestarzałe.
Czy uważasz, że gotowość na pojawienie się chorób i zdolność do skutecznej reakcji to bardziej problem naukowy czy społeczny? A jeśli to drugie, jak możemy poradzić sobie z głębokimi podziałami i sceptycyzmem wobec nauki, które obserwujemy w USA?
Myślę, że właśnie zwróciłaś uwagę na najważniejszą przyczynę naszej słabości w odpowiedzi na pandemię. Jak wspomniałem, nie uważam, że to problem naukowy. Pod względem naukowym poradziliśmy sobie bardzo dobrze. Problem leży w ludziach.
Najgorsza możliwa sytuacja, w jakiej można się znaleźć podczas pandemii, to głęboka polaryzacja, z jaką mieliśmy do czynienia i wciąż mamy w naszym kraju. Pandemia to jakby wojna. Wspólnym wrogiem jest wirus. A my w wielu sytuacjach zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy byli wrogami wobec siebie nawzajem.
Kiedy ktoś, z powodów ideologicznych, nie korzysta z interwencji ratującej życie, takiej jak szczepionka, to skutki są tragiczne zarówno dla tej osoby, jak i jej rodziny. W stanach o przewadze republikanów poziom wyszczepienia przeciwko Covidowi był niższy niż w stanach demokratycznych, a wskaźniki hospitalizacji i śmiertelności wyższe. Jako specjalista ds. zdrowia publicznego bardzo boleśnie odbieram fakt, że ludzie chorowali i tracili życie, ponieważ nie chcieli się zaszczepić z powodów ideologicznych. Trzeba starać się zapobiec temu, by w razie pojawienia się kolejnego zagrożenia, takiego jak ptasia grypa, ponownie opierano się zaleceniom pracowników służby zdrowia.
Jest jeszcze wiele do zrobienia. W rzeczywistości dużo więcej nas łączy, niż dzieli. Zróżnicowanie poglądów jest dobre. Sprawia, że społeczeństwo jest dynamiczne. Ale kiedy prowadzi do głębokich podziałów, utrudnia skuteczną reakcję na coś tak niszczycielskiego, jak pandemia.
Chciałam zapytać o początek twojej kariery, zwłaszcza o pracę w czasie epidemii AIDS. Podobnie jak SARS-CoV-2, HIV to był zupełnie nowy wirus i spotkałeś się z dużym atakiem – w tym przypadku ze strony społeczności aktywistów. Jak udało ci się zdobyć ich zaufanie?
Mieli uzasadnione powody, aby sprzeciwiać się sztywności rządu federalnego w kwestii projektowania i wdrażania badań klinicznych, które nie uwzględniały desperackiej sytuacji, w jakiej znaleźli się ci młodzi, w większości homoseksualni mężczyźni w połowie i pod koniec lat 80.
Podejście Agencji ds. Żywności i Leków (FDA) było bardzo rygorystyczne i nie uwzględniało pilnej potrzeby osób wymagających interwencji. Ludzie się buntowali. Stali się konfrontacyjni, bezkompromisowi, ponieważ chcieli mieć udział w procesach decyzyjnych.
Naukowcy i urzędnicy ich nie słuchali, zagrożeni ludzie zaczęli więc zachowywać się agresywnie. Jedną z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu, było dostrzeżenie czegoś więcej poza konfrontacją oraz wsłuchanie się w to, co mieli do powiedzenia. Doszedłem do wniosku, że gdybym był na ich miejscu, robiłbym dokładnie to samo. To właśnie wtedy wyciągnąłem do nich rękę, zaakceptowałem ich postulaty i włączyłem do procesu decyzyjnego dotyczącego badań klinicznych. Zaprosiliśmy ich do wielu naszych rad doradczych.
To nie stało się z dnia na dzień. Zajęło sporo czasu, ale przeszliśmy od konfrontacji do naprawdę owocnego współdziałania. Teraz, 40 lat później, niektórzy z tych ludzi, którzy kiedyś przeciwko nam protestowali, są moimi najbliższymi przyjaciółmi i współpracownikami. Myślę, że historia HIV jest świetnym przykładem tego, jak ważne jest nawiązanie dialogu ze społecznością i wsłuchanie się w jej potrzeby.
Na koniec – jak wygląda twoja emerytura czy raczej półemerytura? Masz jakieś hobby?
Nie, Tanya, nigdy nie miałem. Pracuję na pełnym etacie w School of Medicine i McCourt School of Public Policy na Georgetown University. Kiedy zdecydowałem się odejść z NIH, najpierw chciałem napisać wspomnienia. Potem przeszedłem od pracy z wybitnymi lekarzami i naukowcami do pracy ze studentami, co naprawdę sprawia mi dużo radości. Tak właśnie teraz spędzam czas i bardzo to lubię.