Fragment chińskiej rakiety kosmicznej Długi Marsz 5B. Fragment chińskiej rakiety kosmicznej Długi Marsz 5B. NASA
Kosmos

Rakiety latają, ale też spadają, głównie na południu

Mamy 10 proc. szans, że w ciągu dekady fragmenty pojazdów kosmicznych zabiją kogoś na Ziemi. Można tego uniknąć, ale to kosztuje.

W maju 2020 r. osiemnastotonowa największa część chińskiej rakiety kosmicznej Długi Marsz 5B, która wyniosła ładunek na orbitę, w niekontrolowany sposób weszła w atmosferę. Jej szczątki – w tym dwunastometrowej długości rura – spadły na dwie wioski na Wybrzeżu Kości Słoniowej i zniszczyły kilka budynków. Na szczęście nikt nie zginął. Rok później sytuacja się powtórzyła z tą samą częścią kolejnej rakiety Długi Marsz 5B, z tym że jej fragmenty wpadły do Oceanu Indyjskiego. Były to najcięższe tego typu obiekty od czasu radzieckiej stacji kosmicznej Salut 7, która w 1991 r. kończyła żywot w atmosferze, budząc obawy na Ziemi – w tym wypadku odłamki poleciały na tereny Argentyny i Chile.

Biedne Południe jest bardziej zagrożone niż bogata Północ

Wydarzenia te – śledzone przez media na całym świecie – były spektakularne, aczkolwiek nie wyjątkowe. „Większość misji rakiet kosmicznych kończy się niekontrolowanym powrotem do ziemskiej atmosfery, co stwarza śmiertelne ryzyko dla ludzi na ziemi, na morzach i w lecących samolotach” – piszą kanadyjscy naukowcy z University of British Columbia i University of Victoria na łamach najnowszego wydania „Nature Astronomy”.

Przeanalizowali oni ponad tysiąc tego typu przypadków z ostatnich 30 lat. Prawdopodobieństwo zabicia kogoś przez szczątki którejś z wystrzelonych rakiet oszacowali na 14 proc. W tym okresie do takiej tragedii nie doszło, ale to nie znaczy, że coś takiego nie zdarzy się w najbliższej przyszłości. Kanadyjczycy oceniają, że przy obecnym boomie w przemyśle kosmicznym (rekordowy okazał się ubiegły rok ze 135. udanymi startami rakiet), w który mocno inwestuje sektor prywatny, ryzyko śmierci na skutek upadku fragmentu pojazdu kosmicznego wzrosło do 10 proc. w ciągu jednej dekady.

Naukowcy zauważają także, że nie rozkłada się ono równomiernie. Wiele rakiet wynosi bowiem ładunki, np. satelity, na tzw. orbity geosynchroniczne znajdujące się nad równikiem. To oznacza, że prawdopodobieństwo upadku ich różnej wielkości fragmentów na Dżakartę, Dhakę, Meksyk, Bogotę czy Lagos jest co najmniej trzy razy większe niż na Waszyngton, Nowy Jork, Pekin czy Moskwę. Dodatkowo w tych najbardziej zagrożonych rejonach świata – jak szacuje NASA – 80 proc. ludzi mieszka w obiektach nie zapewniających ochrony nawet przed niedużymi szczątkami rakiet.

Zapobieganie katastrofom się nie opłaca

Naukowcy zauważają też, że choć istnieją technologie umożliwiające kontrolowane wejścia w atmosferę, dzięki czemu szczątki mogą spadać do oceanów, raczej się ich nie wykorzystuje. Wymaga to bowiem dodatkowych nakładów finansowych na silnik(i) sterujące oraz zapas paliwa dla nich. Tymczasem firmy chcą zarobić jak najmniejszym kosztem.

Bezpieczeństwa nie zwiększa również to, że brakuje międzynarodowych przepisów, które wymagałyby dokonania oszacowania ryzyka niekontrolowanego powrotu przez atmosferę zużytych członów wystrzeliwanej rakiety oraz instalowania odpowiednich systemów zabezpieczających. Jedyne, na co zgodziły się do tej pory kraje należące do ONZ, to konwencja z 1972 r. o odpowiedzialności państwa wystrzeliwującego pojazd kosmiczny za wszelkie szkody, które powstaną z tego powodu na powierzchni Ziemi lub gdy szczątki trafią w samolot znajdujący się w powietrzu. Tyle że takie ryzyko jest traktowane coraz częściej jako jeden z kosztów kosmicznego biznesu.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną