Wysłany przez NASA orbiter Viking 1 sfotografował ten obszar w północnych szerokościach geograficznych Marsa 25 lipca 1976 roku podczas poszukiwania miejsca lądowania dla lądownika Viking 2. Na zdjęciu widoczne jest wzniesienie przypominające ludzką twarz (pośrodku), które przyczyniło się do powstania pseudonaukowych twierdzeń o starożytnych marsjańskich cywilizacjach. Wysłany przez NASA orbiter Viking 1 sfotografował ten obszar w północnych szerokościach geograficznych Marsa 25 lipca 1976 roku podczas poszukiwania miejsca lądowania dla lądownika Viking 2. Na zdjęciu widoczne jest wzniesienie przypominające ludzką twarz (pośrodku), które przyczyniło się do powstania pseudonaukowych twierdzeń o starożytnych marsjańskich cywilizacjach. NASA/JPL/MSSS
Kosmos

Kosmiczna pareidolia

Ludzki mózg uwielbia widzieć kształty, których nie ma

Idea, że mars był kiedyś siedliskiem zaawansowanej cywilizacji, przez pokolenia była głoszona przez niewielką, ale żarliwą społeczność jej wyznawców. Według ich narracji starożytni Marsjanie zbudowali kanały, miasta i inne wspaniałe obiekty, ale z nieznanych powodów dawno temu wymarli. Koncepcja ta została spopularyzowana przez ekscentrycznego amerykańskiego astronoma Percivala Lowella już w 1894 roku, jednak jej główny zamysł odrodził się w Internecie pod koniec XX wieku. Zaczęły pojawiać się książki o charakterze spiskowym, niewiarygodne nocne wywiady radiowe, kontrowersyjne strony internetowe, a nawet wysokobudżetowy (choć katastrofalnie mylący) film Mission to Mars z 2000 roku.

Katalizatorem tego nagłego, przełomowego wybuchu zainteresowania opinii publicznej było zdjęcie powierzchni Marsa wykonane w 1976 roku przez orbiter realizowanej przez NASA misji Viking 1. Na jednej z fotografii obszaru o nazwie Cydonia naukowcy zauważyli duże wzniesienie, które niezwykle przypominało ludzką twarz. Nazwane „twarzą na Marsie”, szybko przyciągnęło uwagę skrajnych entuzjastów pseudonauki (i, bez wątpienia, oszustów), którzy wypromowali ją jako swego rodzaju pomnik wykonany przez wymarłych Marsjan. Prawdę mówiąc, na zdjęciu wykonanym przez Vikinga ukształtowanie terenu naprawdę wygląda jak twarz, niesamowite oblicze przypominające moai z Wyspy Wielkanocnej lub Wielkiego Sfinksa z Egiptu. Czy może to być jakiś starożytny hołd kosmitów dla ludzkości, pomnik wyrażający tęsknotę archaicznej rasy pozaziemskiej?

Nie do końca – kolejne obserwacje przeprowadzone przez późniejsze misje wyposażone w doskonalszy sprzęt, takie jak kamera High Resolution Imaging Science Experiment (HiRISE) na wysłanym przez NASA Mars Reconnaissance Orbiter, pokazały dokładnie to, czego spodziewali się ci, którzy są zaznajomieni z takimi rzeczami: był to tylko płaskowyż, duża formacja skalna o kształcie, który oglądany w niskiej rozdzielczości pod odpowiednim kątem i przy odpowiednim oświetleniu wygląda trochę jak twarz.

Osoby naprawdę wierzące w twarz na Marsie padły ofiarą psychologicznego zjawiska zwanego pareidolią, czyli tendencji naszego mózgu do nadawania bodźcom wzrokowym rozpoznawalnego wzoru. Wszyscy mu podlegamy – któż z nas nie leżał na ziemi, patrząc na obłoki i widząc w nich różne rzeczy, takie jak zwierzęta, zwykłe przedmioty, fantastyczne bestie i – no właśnie – twarze?

Twarze są niezwykle częstym efektem pareidolii. Widzimy je wszędzie: w słojach drewna, jedzeniu i innych codziennych rzeczach. Ja na przykład zobaczyłem kiedyś twarz Włodzimierza Lenina na zasłonie prysznicowej. To był dziwny dzień.

Nasze mózgi są zaprogramowane tak, aby dostrzegać twarze, co nie jest zbyt zaskakujące, ponieważ to właśnie głównie dzięki nim rozpoznajemy innych ludzi. Ale z tej cechy wynika niezamierzona konsekwencja polegająca na widzeniu twarzy tam, gdzie tak naprawdę ich wcale nie ma. Najprostszym przykładem jest klasyczna uśmiechnięta buźka: to dwie kropki nad zakrzywioną linią, konstrukcja geometryczna tak prosta, jak to tylko możliwe, a jednak nie można jej nie postrzegać jako uśmiechniętej osoby. (Nawiasem mówiąc, widzieliśmy też uśmiechnięte buźki na Marsie).

Rozmyte obrazy są świetnym gruntem dla pareidolii, a jakie jest lepsze ich źródło niż rzeczywista mgławica kosmiczna? Obiekty astronomiczne są pod tym wzlędem idealne – obłoki gazowe i galaktyki mają wystarczająco wyraźną strukturę, aby pobudzić naszą zdolność do rozpoznawania wzorów. Nawet gwiazdy na niebie tworzą wzory, które wyglądają dla nas jak rozpoznawalne kształty; dlatego istnieją konstelacje. Odkąd wynaleziono teleskop, wiele nazw tego, co widzimy, powstaje dzięki pareidolii.

Najbardziej charakterystycznym przykładem jest Mgławica Koński Łeb. Trafnie nazwana, wygląda jak kosmiczna figura szachowa widziana z profilu, ze stoickim spokojem czekająca na swój kolejny ruch. Mgławica Koński Łeb znajduje się w gwiazdozbiorze Oriona i jest częścią ogromnego Kompleksu Oriona, rozległego obłoku molekularnego, będącego skupiskiem zimnego, gęstego gazu i pyłu. Takie obłoki są fabrykami gwiazd, w których powstają słońca rozświetlające otaczającą je materię. Koński Łeb to pasmo ciemnego pyłu, którego sylwetka rysuje się na tle ławicy żarzącego się wodoru, oświetlonego przez masywną gwiazdę Sigma Orionis, znajdującą się niedaleko od Łba.

Kolejnym moim ulubieńcem jest Halloweenowa dwójka. Mgławica, oficjalnie skatalogowana jako IC 2218, jest rozległym obłokiem pyłu niedaleko gwiazdy Rigel – lśniącego niebieskiego nadolbrzyma wyznaczającego stopę Oriona. Obłok, odbijający światło gwiazdy, nazywany jest mgławicą Głowa Wiedźmy, gdyż widziany z jednej strony jest niezwykle podobny do stereotypowej, chichoczącej w nocy wiedźmy z długim nosem i spiczastym podbródkiem. Jednak, co zadziwiające, obrócona o 90° (lub kiedy przechylisz głowę), wygląda bardziej jak unoszący się duch z groźnie uniesionymi ramionami i ciągnącym się za nim upiornym ogonem.

Aby nie dać się prześcignąć w Halloweenowej pareidolii, w 2014 roku na obrazie w fałszywych kolorach pokazującym aktywne obszary, Słońce postanowiło zmienić się w ponurą dynię o średnicy 1,4 mln kilometrów.

Doskonale pamiętam, jak w dzieciństwie na swoim podwórku obserwowałem przez przyrząd Drogę Mleczną w gwiazdozbiorze Wolarza. Gdy powoli przesuwałem lornetkę wzdłuż nieba, byłem oszołomiony ogromną liczbą widocznych gwiazd. Nagle kilka jaśniejszych ustawiło się w całkiem regularny kształt. Westchnąłem i wykrzyknąłem: „Ojej, to wieszak na ubrania!”. Miałem rację: Gromada Wieszak – lub gromada Brocchiego, jak jest oficjalnie nazywana – to zbiór około 10 gwiazd ułożonych w kształt, który naprawdę zasługuje na to miano. Ale to tylko zbieg okoliczności: gwiazdy nie są ze sobą fizycznie powiązane i po prostu tak się układają na sklepieniu nieba.

Nie jest to jednak najdziwniejsza gwiezdna pareidolia. NGC 2169 to para gromad otwartych – dwie grupy gwiazd, z których każda narodziła się z tego samego obłoku mgławicowego. Widziane z Ziemi, wydają się tworzyć cyfry 3 i 7; stąd przezwisko „gromada 37”. Gwiazdy znajdują się około 3500 lat świetlnych od Ziemi i są młode – mają zaledwie około 11 mln lat. Ja nigdy nie widziałem tej gromady na prawdziwym niebie. Znajduje się ona w pobliżu czubka uniesionego ramienia Oriona, więc być może tej zimy uda mi się ją dostrzec przez własny teleskop.

Oczywiście nie wszystkie pareidolie są tak ezoteryczne. Na planetach i księżycach również można dostrzec znajome kształty, zazwyczaj w postaci kraterów. Oprócz wspomnianych wcześniej uśmiechniętych buziek na Marsie, jest też Myszka Miki na Merkurym i kultowe Tombaugh Regio, znane również jako „serce” Plutona.

„Człowiek na Księżycu” jest jednak moim zdaniem tylko fikcją. Widziałem różne wyjaśnienia, dlaczego ludzie widzą twarz w chaotycznej, wyrzeźbionej przez gigantyczne uderzenia mieszance jasnych wyżyn i ciemnych równin, ale żadne z nich nie jest dla mnie przekonujące. Jednak około pierwszej kwadry na Księżycu pojawia się para liter: księżycowe X i V, kształty utworzone przez światło i cień, gdy Słońce wschodzi nad parą kraterów, oświetlając ich wypukłe brzegi. Widocznych jest również kilka innych cech pareidolicznych. Zawsze uważałem, że ogromny krater uderzeniowy Clavius wygląda jak zdziwiona twarz z kreskówki.

Lista jest długa. Obejmuje ona galaktykę Znak Zapytania, galaktykę Kosmiczny Najeźdźca, gromadę Choinka, mgławicę Rudolf Czerwononosy, naprawdę przerażającą pozostałość po supernowej MSH 15–52, która wygląda jak koścista ręka rozciągnięta w kosmosie, oraz oddziałujące galaktyki Arp-Madore 2026–424 tworzące razem twarz kosmity. Niewiele obłoków gazowych wygląda jak obiekty geologiczne, ale nazwa Mgławica Ameryka Północna jest bardzo trafna.

Sam kiedyś na zdjęciu z Hubble’a odkryłem parę galaktyk, wyglądających jak statek kosmiczny, który dotarł „tam, gdzie nikt wcześniej nie dotarł”, choć moje próby nazwania ich galaktykami Enterprise spełzły na niczym.

Wszystko to może wydawać się zabawą, niepoważnym żartem z astronomii. Ale wcale tak nie jest. Nasz mózg znakomicie wychwytuje wzorce i choć niektóre z nich są fantazyjne i fantastyczne, w wielu przypadkach są one realne i ujawniają fascynującą fizykę leżącą u podstaw ich urzekającego wyglądu. Na przestrzeni wieków poznaliśmy wiele faktów związanych z naturą i to właśnie nasza wyobraźnia pozwoliła nam dokonać przełomu, łącząc te spostrzeżenia z odkrywanymi prawami przyrody.

Nauka to wyobraźnia. Musimy tylko uważać, by nie dać się jej omamić, jeśli chcemy uniknąć pułapki widzenia rzeczy, których nie ma. Jeśli kiedykolwiek będziesz musiał zadać sobie pytanie, czy na innej planecie widzisz gigantyczną rzeźbę ludzkiej twarzy, czy tylko poszarpane wzgórze, wiedza o pareidolii pomoże ci stanąć z tym problemem twarzą w twarz.

***

Phil Plait jest zawodowym astronomem i popularyzatorem nauki mieszkającym w Wirginii. Pisze biuletyn „Bad Astronomy Newsletter”. Śledź go na platformie Beehiiv.

Świat Nauki 11.2024 (300399) z dnia 01.11.2024; Wszechświat; s. 28