Ta klatka z nagrania wideo GOFAST przedstawia spotkanie załogi myśliwca odrzutowego F/A-18 amerykańskiej marynarki wojennej z niewyjaśnionym zjawiskiem anomalnym (UAP). (Udostępnienie takich informacji przez Departament Obrony USA nie oznacza ani nie stanowi opowiedzenia się za ich prawdziwością). Ta klatka z nagrania wideo GOFAST przedstawia spotkanie załogi myśliwca odrzutowego F/A-18 amerykańskiej marynarki wojennej z niewyjaśnionym zjawiskiem anomalnym (UAP). (Udostępnienie takich informacji przez Departament Obrony USA nie oznacza ani nie stanowi opowiedzenia się za ich prawdziwością). Departament Obrony USA
Kosmos

Nie, to nie są kosmici

Doniesienia o statkach kosmitów odwiedzających Ziemię nigdy się nie potwierdzają

Wierzyłem w UFO jako nastolatek. Oglądałem każdy możliwy program telewizyjny o kosmitach przybywających na Ziemię w statkach kosmicznych. Gorliwie czytałem czasopisma i książki na ten temat, łatwowiernie chłonąc wszystko, co w nich było, i wierzyłem w to całym sercem, bo w końcu, jeśli ktoś opublikował książkę mówiącą, że te rzeczy są prawdziwe, to one muszą być prawdziwe, czyż nie?

Dorosłem, zostałe naukowcem i zacząłem myśleć krytycznie. Stopniowo przyjrzałem się bliżej wszystkim relacjom, które bezrefleksyjnie akceptowałem za młodu i zdałem sobie sprawę, że był to zasadniczo stek bzdur – zamazane zdjęcia, niewiarygodni świadkowie, piramidalne spekulacje i twierdzenia bez dowodów. To było ponad 30 lat temu. Niestety, od tego czasu nic się nie zmieniło.

W dzisiejszych czasach nie mówimy już o UFO; teraz to jest UAP – unidentified aerial object, czyli niezidentyfikowane zjawisko nadziemne. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ma to na celu zdjęcie z tej idei odium „latających spodków”. Jednak bez względu na to, jak je nazwiemy, wciąż mamy te same sensacyjne nagłówki niepoparte żadnymi konkretami. Nie sposób w tym się dopatrzyć jakiegokolwiek sensu. Mimo to przez lata zostaliśmy tak nakręceni przez zalew doniesień o wizytach kosmitów, że nawet najbardziej wątpliwe świadectwa traktowane są znacznie poważniej, niż na to zasługują.

Jedną z najnowszych rewelacji dotyczących kosmitów jest odtajniony przez Departament Obrony Stanów Zjednoczonych zestaw materiałów wideo, na których rzekomo widać UAP – przynajmniej jeśli chodzi o semantykę, a nie stan faktyczny. Wykonane z myśliwców F/A-18 Super Hornet za pomocą kamer działających w zakresie światła widzialnego i podczerwieni trzy nagrania – oznaczone jako FLIR, GOFAST i GIMBAL – przedstawiają niewielkie obiekty poruszające się z ogromną prędkością, wirujące niczym statki kosmiczne w filmie Bliskie spotkania trzeciego stopnia i ewidentnie podążające za samolotami, jak gdyby były pilotowane. FLIR pochodzi z 2004 roku, natomiast GOFAST i GIMBAL ze stycznia 2015 roku.

Nagrania te wzbudziły sporą sensację w 2017 roku, tym bardziej, że urzędnicy Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych stanowczo utrzymywali, że widoczne na nich obiekty nie zostały zidentyfikowane. Z pewnością wygląda na to, że piloci nie wiedzą, z czym mają do czynienia; na wideo GIMBAL można usłyszeć, jak jeden z nich rzuca uwagę, że UAP leci pod wiatr, co mogłoby być kolejnym potwierdzeniem, że jest w jakiś sposób sterowany.

Czy te obiekty to pojazdy kosmitów? Postawiłbym duże pieniądze – naprawdę duże – na to, że odpowiedź brzmi „nie”.

Mick West, emerytowany programista komputerowy i znany sceptyk UFO, bardzo dokładnie zbadał te nagrania, stosując trygonometrię i fizykę do tego, co na nich widać, aby znaleźć znacznie bardziej wiarygodne wyjaśnienia aniżeli takie, że są to goście przybywający z gwiazd. Na przykład obiekt najwyraźniej poruszający się pod wiatr na nagraniu GOFAST jest przypuszczalnie balonem. Analizując to wideo, West przekonująco argumentuje, że obiekt znajduje się na małej wysokości i nie porusza się zbyt szybko; to ruch odrzutowca sprawia, że wydaje się przesuwać po niebie. Efekt ten, zwany paralaksą, powoduje, że podczas jazdy autostradą przydrożne drzewa szybko obok nas przemykają, podczas gdy odległe budynki wydają się poruszać znacznie wolniej. Pozostałe UAP pojawiające się na nagraniach dopuszczają podobne przyziemne wyjaśnienia.

Brzytwa Ockhama, zasada dobrze znana ludziom nauki, ma tutaj adekwatne zastosowanie – najprostsze wyjaśnienie jest zwykle najlepsze. Jak mawiają myśliciele obdarzeni zmysłem krytycznym, „jeśli słyszymy stukot kopyt, myślimy o koniach, nie o jednorożcach”.

Fakt, że to piloci marynarki wojennej napotkali te obiekty, pozornie powinien zwiększać wiarygodność tych raportów. Piloci bez wątpienia mają większe doświadczenie w obserwowaniu tego, co wydarza się na niebie, niż przeciętny człowiek, lecz nie oznacza to, że są odporni na błędy. Na przykład w 2011 roku pierwszy pilot linii Air Canada gwałtownie obniżył lot samolotu, ponieważ zobaczył Wenus. Widziałem niezliczone doniesienia o UFO, które w rzeczywistości, bez cienia wątpliwości, okazały się Wenus, Jowiszem, Księżycem, samolotami, meteorami, startującymi rakietami, unoszącymi się w powietrzu papierowymi lampionami bądź, w jednym bardzo znanym przypadku, wojskowymi flarami sygnalizacyjnymi.

Prawda jest taka, że błędy może popełniać każdy – nawet eksperci. Nie bez powodu „argument z autorytetu” uznaje się za błąd logiczny.

Astronomowie nie stanowią tu wyjątku; niekiedy dajemy się oszukać – lub przynajmniej chwilowo zaskoczyć – nieoczekiwanymi obserwacjami. Nie tak dawno temu niektórzy z nas byli podekscytowani tym, co wydawało się zarejestrowaniem przez jedno z obserwatoriów radiowych sygnału astrofizycznego nieznanego dotąd typu; dalsze badania wykazały jednak, że była to interferencja elektromagnetyczna z działającej w pobliżu kuchenki mikrofalowej. Innym razem pewien astronom przypadkowo odkrył Marsa. Jeszcze innemu zdarzyło się odkryć Słońce. Istotnym aspektem wszystkich tych anegdotycznych przypadków jest to, że naukowcy, których one dotyczyły, nie pobiegli z miejsca do mediów, twierdząc, że odkryli małe zielone ludziki. Sceptycyzm i staranna analiza zwyciężyły.

Ale nie zawsze tak jest. Na przykład Avi Loeb, znany astrofizyk z Harvard & Smithsonian Center for Astrophysics, jest zażartym zwolennikiem hipotezy, że sferule, małe kuleczki metalu, które on i jego współpracownicy znaleźli na dnie oceanu, są pochodzenia międzygwiezdnego, a nawet mogą pochodzić od kosmitów. To wyjaśnienie jest, no cóż, mało prawdopodobne. Idea ta zasadza się na tym, że meteoryt przybyły z przestrzeni międzygwiezdnej (co określono na podstawie oszacowanej trajektorii przylotu oraz jego dużej prędkości) spłonął w ziemskiej atmosferze i pozostałości wpadły do oceanu. Ekspedycja kierowana przez Loeba przetrałowała obszar dna morskiego w miejscu, gdzie naukowcy spodziewali się znaleźć te szczątki, i znalazła małe metalowe kuleczki, które ich zdaniem pochodzą z innej gwiazdy.

Wielu ekspertów ma zdecydowanie odmienny pogląd w tej kwestii. Najdobitniej wypowiedział się astrofizyk i autor piszący o nauce Ethan Siegel, który bez ogródek nazwał te twierdzenia „żenującymi”. Obecny konsens jest taki, że na międzygwiezdne pochodzenie meteoru nie ma żadnych dowodów, lokalizacja, w której mogły spaść szczątki, jest dalece niepewna, a sferule Loeba pochodzą raczej ze spalania węgla w czasach współczesnych lub erupcji wulkanicznych w starożytności, a nie z rozpadu międzygwiezdnego obiektu w ziemskiej atmosferze.

Pomimo tych głosów sprzeciwu – oraz krytycznych opinii, publikowanych w renomowanych czasopismach naukowych – Loeb nadal utrzymuje, że meteoryt był międzygwiezdny, a sferule są właśnie jego pozostałością. Współfinansował nawet wart wiele milionów dolarów projekt mający na celu weryfikację jego twierdzeń. Oczywiście prestiż Loeba jako naukowca dodaje jego hipotezie powagi, lecz jego osobiste przekonanie, bez względu na to, jak głębokie, nie czyni jej jeszcze prawdziwą.

Czy zatem powinniśmy w ogóle zawracać sobie głowę badaniem niezidentyfikowanych zjawisk? Oczywiście, że tak! Nie wszystkie zostały wyjaśnione, chociaż nie należy stąd wyciągać pochopnie wniosku, że są one niewytłumaczalne. Sama NASA sfinansowała projekt, aby przyjrzeć się UAP, choćby dlatego, że mogą one stanowić potencjalne zagrożenie w obrębie przestrzeni powietrznej, jak i dla bezpieczeństwa narodowego. Jednak, przynajmniej w przypadku UAP, raz po raz okazuje się, że istnieją prostsze wyjaśnienia i w pewnym momencie musimy przyznać, że wyrzucamy pieniądze w błoto.

Aby było jasne – wszystko to nie oznacza bynajmniej, że powinniśmy zrezygnować z poszukiwań życia pozaziemskiego. Wiemy już, że liczba planet w Drodze Mlecznej prawdopodobnie sięga setek miliardów i bez wątpienia niektóre z nich przypominają Ziemię, a nawet mogą być siedliskiem życia. Jeśli jednak nasz własny świat jest jakąkolwiek wskazówką, należy się spodziewać, że na niewielu, jeśli w ogóle na którymkolwiek z tych światów życie będzie miało postać czegoś więcej niż mikroorganizmów, nie mówiąc już o zdolności do budowy statków kosmicznych (na Ziemi przez większą część jej dziejów istniało tylko życie jednokomórkowe). Musimy starannie rozróżniać między możliwością istnienia w kosmosie życia a jego po wielekroć rzadszą ewolucją do form rozumnych i to zdolnych do podejmowania podróży międzygwiezdnych.

***

Phil Plait jest zawodowym astronomem i popularyzatorem nauki z Wirginii. Wydaje „Bad Astronomy Newsletter.” Obserwujcie go online.

Świat Nauki 12.2024 (300400) z dnia 01.12.2024; Wszechświat; s. 22