Shutterstock
Książki

Chaszcze i klomby. Recenzja książki: Pierre Nora, „Między pamięcią a historią”

Kolejna arcyważna pozycja spod znaku francuskiej myśli społecznej, która powinna trafić na nasze półki. Powie nam wiele o współczesnym świecie, choć nie we wszystkim trzeba się zgadzać z autorem.

Tak, rozproszone do tej pory przekłady tekstów Pierre’a Nory zostały wreszcie pozbierane. Krążą one głównie wokół spopularyzowanego przezeń pojęcia „miejsc pamięci” (lieux de mémoire), jednej z owych magicznych formuł, którymi lubią z błyskiem w oku opisywać naszą rzeczywistość kulturową socjologowie, etnografowie i antropologowie społeczni. Rzadziej historycy. Wywiady, rozmowy, eseje, laudacje, komentarze – zauważa sam Nora – mówią też o nim inni. Francuski intelektualista opłakuje głównie świat, gdzie z dziada pradziada przekazywano jedną, jedyną prawdę, poza którą była tylko bezkresna otchłań, dzika puszcza i psiogłowcy. To jednakowoż nie tylko epitafium. To także akt oskarżenia przeciwko zabójcom owej jednej, jedynej prawdy i swoista – o zgrozo! – nominacja do roli wyroczni na zgliszczach dawnych świątyń.

Chaszcze

Na ławie oskarżonych zasiadają zawodowi historycy. Wandale, dla których nie ma żadnych świętości. Wszelkie mądrości „z dziada pradziada” to dla nich chwasty, które bezkarnie można wyrwać, bo to tylko „ględzienie” i „bajdurzenie”. Przepełnia ich pycha, że zabłysnęli swym przenikliwym krytycyzmem na tle „naiwnych” poprzedników. „U sedna historii tkwi wrogi wobec pamięci spontanicznej krytycyzm. Prawdziwą misją historii jest zniszczenie i wyparcie podejrzanej pamięci. Historia to delegitymizowanie żywej przeszłości”. Oskarżeniom tym towarzyszą właśnie lamenty nad odejściem „starych, dobrych czasów”. „Ile nieodwracalnych szkód pociągnął za sobą kres wspólnoty chłopskiej, owej wspólnoty-pamięci [collectivité-mémoire] w pełnym tego słowa znaczeniu […] Cały świat bowiem ruszył do tańca w dobrze znanym rytmie globalizacji, demokratyzacji, umasowienia i mediatyzacji. Kiedy nowe narody odzyskiwały niepodległość, historia wchłaniała w siebie peryferyjne społeczności, wyrwane z etnologicznego snu na skutek kolonialnej przemocy i wewnętrznej dekolonizacji. A za nimi – całe etnosy, grupy i rodziny o ogromnym kapitale pamięci i skromnym kapitale historycznym. Do tego rozpad społeczeństw-pamięci [sociétés-mémoires] oraz tych wszystkich, dzięki którym wartości mogły trwać i być przekazywane – kościoła lub szkoły, rodziny lub państwa. […]. Co więcej, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z pomocą mediów poszerzył się sposób postrzegania historii: zamiast pamięci o własnym dziedzictwie – cienka warstwa ulotnej aktualności”.

Cóż, jako nieznośny impertynent, co to lubi wsadzać kij w szprychy, zastanawiam się tylko, czy owe mityczne „wspólnoty pamięci” w ogóle kiedykolwiek i gdziekolwiek istniały? Czy to nie etnologowie wyśnili całe te „społeczności wyrwane z etnologicznego snu”? Czy nie ronimy tu przypadkiem łez nad wyimaginowanym ładem stworzonym przez frankofońskich demiurgów nauk społecznych – Émile’a Durkheima, Luciena Lévi-Bruhla, Mirceę Eliadego i innych?

Może. Choć czujemy z drugiej strony, że historia naprawdę jakoś „przyśpiesza” – jak twierdzi Nora. Tylko co to znaczy? Po pierwsze gromadzimy – raz systematycznie, innym razem histerycznie – co się da, bo panicznie boimy się coś utracić. Pojawiają się więc całe zastępy specjalistów, rozrastają się kolejne instytucje. Muzea, archiwa, biblioteki, a w nich rozmaite kolekcje, kroniki, zasoby cyfrowe, bazy danych, tysiące godzin nagrań historii mówionej (kto będzie tego słuchał?). Po drugie historia nie tylko „przyśpiesza”, ale się także „dekolonizuje”. Dziś każdy chce mieć swoją pamięć, ale nie taką spontaniczną, pierwszą lepszą, tylko pamięć zadekretowaną, „naukowo potwierdzoną”. Mniejszości narodowe, religijne, seksualne, kobiety, ludzie niegdyś uciskani, niewidoczni, nieistotni. Ta podstemplowana przez autorytety i potwierdzona przez archiwa pamięć, to paszport w stale pędzącym i zmieniającym się świecie, co „ruszył do tańca w rytm globalizacji”.

Klomby

Ileż pogardy ma Pierre Nora wobec owych nowych klombów przeszłości. „Miejsca pamięci to rytuały społeczeństwa pozbawionego rytuałów; ulotne świętości w społeczeństwie, które desakralizuje; osobliwe świadectwa wiary w społeczeństwie, które likwiduje wszelkie osobliwości; świadectwa rzeczywistej odrębności w społeczeństwie, które z zasady takie odrębności niweluje; znaki przynależności grupowej w społeczeństwie, które skłonne jest uznawać tylko jednostki równe i identyczne”.

A co, kiedy tę naszą „przeszłość” mamy już starannie poukładaną w segregatorach, głęboko pochowaną szufladach albo zaczepnie wystawioną w szklanych gablotach? Cóż, wtedy możemy się spokojnie oddać kontemplacji „teraźniejszości”. Hola, hola! – nie tak znów spokojnie. „Cechą dzisiejszych społeczeństw jest stały nadmiar informacji i chroniczne niedoinformowanie. Mamy do czynienia z ekshibicjonizmem wydarzeniowym”. Wiadomo: jedna pani powiedziała w sklepie drugiej pani, ta sąsiadowi, no i wybucha panika, że coś tam, ktoś tam, reptilianie, globalne koncerny, światowy spisek, ci, tamci, owamci. A wiedza to najwyższa władza w „demokratycznym społeczeństwie informacyjnym” – podkreśla autor. Kto ma władzę, ten wie, a kto wie, ten ma władzę.

No dobrze, a kto wie? Jak to kto? Historycy. Doprawdy imponujący awans na stróży i obrońców „podstawowych wolności demokratycznych”. Mówią „jak było naprawdę”, a skoro tak było naprawdę, to dziś trzeba tak i tak, a nie wolno tego i tamtego. Politykom suflują najlepsze wybory w menu przyszłości. Społeczeństwom zaś fundują rachunek sumienia: tego macie się wstydzić, a z tamtego możecie być dumni.

Tyle że dziś brać uczniowsko-studencka surfuje głównie po sieci, pożera wikipedię, czatuje, kopiuje bryki, ściągi i notatki, nauczyciele nie mają czasu i siły, żeby uczyć, a szacowne grono akademików, naukowców i badaczy coraz bardziej przypomina nadwornych astrologów emira Buchary z baśni o Hodży Nasreddinie. Trzymają się dostojnie za bródki i wymieniają tajemnymi formułami, których nikt poza nimi już prawie nie rozumie. Chcą budzić zabobonny lęk przed swoją uczonością, ale coraz mniej ludzi zwraca na nich uwagę.

I komu to było potrzebne?

Między pamięcią a historią - Pierre Nora

Między pamięcią a historią
Pierre Nora
Przekład: Jan Maria Kłoczowski
Wydawnictwo: słowo/obraz terytoria
Liczba stron: 354
Cena: 55 zł

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną