Ilustracja Donna Grethen
Opinie

Nie odwracajmy oczu od rzeczywistości

Aby nie poddać się samozadowoleniu, trzeba zrozumieć, jak ono powstaje.

Obiektywnie patrząc, żyjemy w dramatycznym momencie najnowszej historii. W ostatnim czasie ponad milion mieszkańców Gazy musiało uciekać ze swoich domów i grozi im głód. W takiej samej sytuacji są miliony mieszkańców Sudanu. Wojen na świecie przybywa, a w 2023 roku liczba cywilnych ofiar konfliktów była największa od 15 lat.

Ptasia grypa H5N1 przeskoczyła na bydło, następnie zakażeni nią zostali robotnicy rolni, a naukowcy ostrzegają przed kolejną potencjalną pandemią. Analizy biologiczne ścieków komunalnych wskazują, że zeszłej zimy mieliśmy w USA drugą największą falę COVID. Rządowe Centrum Kontroli Chorób i Prewencji (CDC) szacuje, że w 2024 roku w USA na COVID zmarły 24 tys. ludzi. Ostatni rok był najcieplejszy w historii i pobił rekord, jeśli chodzi o wartość szkód wywołanych przez kataklizmy pogodowe. Nie zapominajmy też o tym, że w ostatnich latach znacząco wzrosła liczba masowych strzelanin, szybko rozszerza się epidemia zaburzeń psychicznych, przybywa ataków na demokrację i naukę.

Prawda jest taka, że rzeczy miały się coraz gorzej jeszcze, zanim cztery lata temu pojawiła się pandemia: wielka recesja lat 2008–2009, pandemia świńskiej grypy w 2009 roku oraz Brexit. Naukowcy zaczęli używać terminów „polikryzys” oraz „czasy postnormalne” na opisanie skali i rozmachu zagrożeń, przed którymi stoimy.

Witajcie w nowej normie – czasach, w których wiele rzeczy uważanych wcześniej za nieprawidłowe lub nieakceptowalne zaczęło nam towarzyszyć na co dzień. Niestety, to przyzwyczajenie do nowej normy oznacza coraz częściej tolerowanie większego cierpienia i niestabilności – przestajemy je zauważać i mówić na ten temat. Kiedy władze mówią, że trzeba powrócić do zwykłego funkcjonowania po strzelaninie na uczelni albo zwiększyć tolerancję na gorąco, bo świat się ociepla, wciąż jeszcze mamy poczucie, że coś jest nie tak, nawet jeśli stosujemy się do tych zaleceń.

Co się jednak dzieje, gdy tolerowanie nagromadzenia krzywd staje się kulturową normą? Niczym przysłowiowa żaba we wrzątku przyzwyczajamy się do tego, by coraz więcej zagrożeń ignorować i coraz mniej się nimi przejmować. Czynimy tak na własną zgubę. Na krótką metę zaprzeczanie rzeczywistości pomaga nam funkcjonować. Na dłuższą – czyni nas biernymi i obojętnymi. Odpowiedzią na litanię złożonych problemów – od zmiany klimatu po faszyzm – staje się ich pasywna akceptacja, a nie powszechna niezgoda i wspólne działanie.

Jak to się stało, że tolerujemy złe rzeczy i zjawiska, zamykamy na nie oczy w naszej wspaniałej erze technicznego i naukowego postępu, w której powinniśmy łatwo rozpoznać zagrożenia i stawić im czoła? Aby uporać się z tym złudnym poczuciem bezpieczeństwa, musimy najpierw zrozumieć, jak ono działa.

Socjologowie od dawna badają społeczny mechanizm zaprzeczania i to, w jaki sposób zaczynamy jako społeczność funkcjonować mimo poważnych zagrożeń, albo udając, że ich nie ma, albo tłumacząc sobie, że w gruncie rzeczy nie są one zagrożeniami. Z badań wynika, że kluczowy mechanizm polega na neutralizowaniu lub unikaniu informacji, które zaburzają nasz ogląd rzeczywistości.

Dobrym przykładem działania mechanizmu zbiorowego zaprzeczania jest COVID. Powszechną strategią neutralizowania społecznych problemów jest stworzenie barier utrudniających gromadzenie informacji na ich temat. W kwietniu tego roku CDC przestał wymagać od szpitali raportowania wykrytych przypadków COVID-u, usuwając w ten sposób jedno z ostatnich narzędzi, dzięki którym moglibyśmy monitorować sytuację. „W epidemiologii nastał blackout” – napisała w maju na platformie X dziennikarka naukowa Laurie Garrett, dodając: „Będą kolejni pacjenci, ale ich liczba i stan zdrowia pozostaną nieznane…”

Następny krok to uznanie, że nie należy niepokoić opinii publicznej. Biały Dom milczał na temat zimowej fali COVID-u. Im więcej osób umierało na COVID, tym rzadziej zabierała głos w tej sprawie Mandy Cohen, dyrektor CDC. Kiedy epidemia jest monitorowana, a ludzie informowani, wówczas widać, że sytuacja nie wygląda normalnie. Gdy jednak zaprzestaniemy monitorowania i informowania, będziemy mieli złudzenie, że wszystko jest jak dawniej.

Inna taktyka to minimalizowanie. Dlatego ważne jest dostrzeżenie momentu, gdy w debacie pojawia się taka neutralizująca mowa. Na przykład o COVID-zie zaczęto mówić powszechnie, jak o czymś, co jest już zamkniętym rozdziałem w naszym życiu. „Misja wykonana”, „liczba hospitalizacji spada z roku na rok”, „po pandemii COVID-u” – każde takie wyrażenie przenosi nas do bezpiecznej strefy bez zmartwień.

Minimalizując, wyciszamy rzeczywistość: według Światowej Organizacji Zdrowia pandemia wciąż trwa, a w 2023 roku na COVID zmarło ponad 73 tys. mieszkańców USA, znacznie więcej niż z powodu grypy czy wypadków samochodowych. Spośród zainfekowanych ponad 9% – i odsetek ten stale rośnie – cierpi z powodu długotrwałych konsekwencji zachorowania na COVID. Są to często poważne dolegliwości, których brzmię społeczne jest porównywalne z nowotworami i chorobami serca, a koszt ekonomiczny przewyższa skutki Wielkiej Recesji. Na dodatek na wiele z nich nie ma skutecznych lekarstw. Co więcej, każda infekcja COVID, nawet łagodna, zwiększa ryzyko innych zaburzeń, w tym dysfunkcji umysłowych, chorób autoimmunologicznych oraz schorzeń układu krążenia.

Przed pandemią te doniesienia zostałyby uznane za dramatyczne. Teraz jest to po prostu „powrót do normalności”. Wydaje nam się, że problem zniknął, a to tylko my zmieniliśmy standardy, na których podstawie oceniamy, czy coś powinno nas niepokoić, czy nie.

Aby wzmocnić zbiorowe wyparcie, piszemy na nowo przeszłość. Nie tylko powtarzamy sobie, że teraz jesteśmy lepsi niż dawniej, ale również wykazujemy, że dawniej wcale nie było tak źle. Kontestowanie przeszłości mające na celu usunięcie z pamięci niechcianych wspomnień prowadzi do amnezji związanej z pandemią. Zakopując przeszłość, spychamy z siebie odpowiedzialność za to, co poszło źle.

Ci, którzy mówią prawdę, są piętą achillesową takiego zbiorowego wyparcia, ponieważ domagają się uwagi dla spraw, które mają być zapomniane. Taktyka polega na uciszeniu takich osób poprzez robienie z nich dewiantów czy dywersantów. Ludzie noszący maseczki są więc śmieszni, naukowcy ostrzegający przed COVID-em sieją panikę, a osoby z komplikacjami po COVID-dzie mają zaburzenia lękowe.

Społeczeństwo stale wywiera presję na ludzi, by nie widzieli, nie słyszeli i nie rozmawiali o tym, co oczywiste, ale niewygodne. Nie chcemy, by nam burzono spokój, więc atakujemy i obrażamy posłańców przypominających o tym, co chcielibyśmy wymazać z pamięci. Popatrzcie na lekarza Ignaza Semmelweis, obrończynię środowiska Rachel Carson czy byłego gracza NFL i aktywistę społecznego Colina Kaepernicka. Tak, ludzie są regularnie karani za to, że mają rację.

Co możemy zrobić w tej erze „ignoruj, nie przejmuj się, wszystko jest w porządku”? Nie powinniśmy ułatwiać rozpowszechnianiu się takiego podejścia. Zacząć możemy od zwrócenia większej uwagi na mechanizmy wypierania przykrych informacji. Uszczypnąć się, gdy na widok tytułu informującego o niepokojącym zdarzeniu przewijamy stronę, zamiast tę wiadomość przeczytać.

Powinniśmy więcej pracować nad tym, by nie uciekać w milczenie lub też unikać niekomfortowych wieści. Powinniśmy na bieżąco korygować ten kurs i bronić się przed obniżaniem standardów normalności. Gdy mentalnie i emocjonalnie odnajdziemy się w nowej normalności, oddalimy się od naszego człowieczeństwa. Musimy domagać się od naszych liderów, by mówili całą prawdę, i trzymać ich za słowo. Musimy stanąć w obronie uciszanych i wspólnie z tymi, którzy na tę ciszę się nie zgadzają. Aby powstrzymać pochód nowej normalności, musimy dwa razy więcej wiedzieć, mówić i pamiętać.

***

Marianne Cooper jest pracownikiem naukowym Stanford University.

Maxim Voronov jest profesorem zrównoważonego rozwoju i organizacji w Schulich School of Business na York University w Toronto.

Świat Nauki 11.2024 (300399) z dnia 01.11.2024; Forum. Komentarze ekspertów; s. 9