Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Ilustracja Scott Brundage
Opinie

Ropa i gaz ziemny: kłamstwa dla zachowania status quo

„Istnieje trwałe gospodarcze i społeczne zapotrzebowanie na paliwa kopalne, które nadal będą odgrywać kluczową rolę w naszym życiu”? Są one „niezbędne dla współczesnej cywilizacji”? Argument przeciw takim opiniom ma już 99 lat.

Nie znamy jeszcze ostatecznych danych, ale jest już raczej pewne, że rok 2024 będzie najgorętszym w historii pomiarów. Praktycznie nie ma tygodnia, byśmy nie dowiadywali się o pobiciu jakiegoś nowego dobowego lub miesięcznego rekordu czy też o jakimś ekstremum pogodowym, które okazało się jeszcze bardziej skrajne, niż byłoby, gdyby nie zmiana klimatu spowodowana przez człowieka. W lipcu wyjątkowo obfite opady deszczu doprowadziły do powodzi, która uruchomiła zabójcze osuwiska w indyjskim stanie Kerala – zginęły setki ludzi. We wrześniu huragan Helene okazał się jednym z największych sztormów, jakie nawiedziły Stany Zjednoczone. Ulewne deszcze i potężne fale sztormowe wystąpiły na południowym wschodzie kraju. Liczba ofiar żywiołu przekroczyła 230.

Niestety, doniesienia o tych wydarzeniach coraz częściej wywołują nie szok, smutek czy oburzenie, ale raczej poczucie déjà vu, a nawet znużenia. Jeśli rok 2024 okaże się najgorętszym rokiem w historii pomiarów, będzie to już piąty raz w ciągu mniej niż dekady, gdy taki ponury rekord zostanie pobity. Być może dlatego reakcja sektora paliw kopalnych ogranicza się do wzruszenia ramionami oraz podtrzymywania tezy, że pomimo wszystkich szkód klimatycznych powodowanych przez paliwa kopalne po prostu nie możemy bez nich żyć. Z białej księgi opublikowanej na początku 2024 roku przez KinderMorgan – właściciela i operatora rurociągów – dowiadujemy się, że „istnieje trwałe gospodarcze i społeczne zapotrzebowanie na paliwa kopalne, które nadal będą odgrywać kluczową rolę w naszym życiu”. Globalna prognoza ExxonMobil na rok 2024 stwierdza, że „potrzebujemy wciąż ropy naftowej i gazu ziemnego”, ponieważ są one „niezbędne dla współczesnej cywilizacji”.

Wszyscy zaangażowani w rozmowy dotyczące energii i środowiska wiedzą, że odejście od paliw kopalnych i przejście na energię odnawialną zajmie trochę czasu. Między innymi dlatego branża ropy i gazu tak konsekwentnie przez dziesięciolecia starała się opóźnić transformację, o której sama mówi teraz, że generalnie jest konieczna. Argument, że nie możemy żyć bez niebezpiecznego, a nawet śmiertelnie niebezpiecznego produktu, jest bardzo stary. W nowej książce na temat nierówności zdrowotnych w USA (i roli korporacyjnej Ameryki w tworzeniu i wzmacnianiu wielu z tych nierówności) historycy David Rosner i Gerald Markowitz przytaczają argument sprzed 99 lat, kiedy przemysł naftowy z całą mocą bronił rozwiązania, które potem przyczyniło się do śmierci mnóstwa ludzi: dodawania ołowiu do benzyny.

W latach 20. XX wieku wiele osób, wśród nich amerykańska lekarka Alice Hamilton, profesor Harvard University, zaczęło niepokoić się ryzykiem zawodowym związanym z narażeniem na kontakt z toksycznymi materiałami, takimi jak ołów, azbest i rtęć. Hamilton prowadziła badania nad zatruciami ołowiem, a niektóre stany amerykańskie wprowadziły wówczas przepisy ograniczające ryzyko kontaktu z substancjami toksycznymi w miejscu pracy. Stało się to częściowo pod wpływem wyników jej badań. Hamilton wyraziła zaniepokojenie, gdy przemysł naftowy postanowił dodawać ołów do benzyny. Nie spodobało się to wpływowym postaciom biznesu, w tym przemysłowcom Charlesowi F. Ketteringowi i Alfredowi P. Sloanowi oraz magnatowi naftowemu Johnowi D. Rockefellerowi.

Thomas Midgley Junior, inżynier z General Motors, odkrył, że dodanie tetraetyloołowiu rozwiązuje problem stukania – hałasu spowodowanego nierównomiernym lub niepełnym spalaniem paliwa w silniku. Midgley pracował pod kierownictwem Ketteringa, szefa działu badań GM, który podlegał bezpośrednio Sloanowi, dyrektorowi generalnemu GM. Producent samochodów szybko podpisał kontrakt z należącą do Rockefellera firmą naftową Standard Oil na wprowadzenie tetraetylu ołowiu do benzyny. W 1923 roku produkt był już dostępny na rynku.

Był jednak pewien szkopuł. Już w starożytności wiedziano, że ołów jest wysoce toksyczny; sam Midgley chorował z powodu zatrucia ołowiem podczas prowadzenia badań. Wielu pracowników zakładów, w których stosowano ołów, zachorowało lub zmarło. Dlatego GM oraz DuPont, który miał dostarczać tetraetyloołów, uzgodniły, że produkt będzie oferowany na rynku jako „etyl”.

Nie trzeba było długo czekać na reakcję naukowców. Ich obawy podzielił lekarz krajowy, który – jak relacjonują Rosner i Markowitz – wysłał do prezesa DuPonta pismo z pytaniem, czy firmy wzięły pod uwagę wpływ ich produktu na zdrowie publiczne. Midgley przyznał, że ani DuPont, ani GM nie zbierały danych na ten temat, ale mimo to upierał się, że te ilości, z którymi miałby kontakt przeciętny człowiek, byłyby dla niego nieszkodliwe.

W 1925 roku lekarz krajowy zorganizował konferencję z udziałem przedsiębiorców, liderów związków zawodowych, naukowców, lekarzy i urzędników państwowych, aby rozważyć tę kwestię. Biorąc na poważnie zapewnienia Midgleya, należałoby oczekiwać, że przedstawiciele przemysłu będą twierdzić, iż ołów w benzynie jest bezpieczny. Oni jednak argumentowali, że jest on niezbędny dla amerykańskiej gospodarki, rozwoju przemysłowego oraz dla amerykańskiego stylu życia.

Kettering dowodził, że ponieważ zasoby ropy naftowej są ograniczone, wszystko, co poprawia wydajność, musi być postrzegane jako niezbędne. Prawnicy i inżynierowie przysłani przez koncern Standard Oil argumentowali podczas konferencji: „Stały rozwój paliw silnikowych ma kluczowe znaczenie dla naszej cywilizacji”.

W późniejszych latach przedstawiciele przemysłu paliwowego i jego adwokaci setki razy powtarzali tę frazę. Owszem, to prawda, że niektórzy pracownicy chorują, a nawet umierają, ale taka jest cena postępu. Redaktor „Chemical and Metallurgical Engineering” stwierdził, że „liczba ofiar” ołowiu „jest znikoma w porównaniu ze skalą poświęcania ludzkiego życia w innych przedsiębiorstwach przemysłowych”.

W 1965 roku Clair C. Patterson, geochemik z California Institute of Technology, oszacował, że ilość ołowiu we krwi wielu Amerykanów jest ponad 100 razy wyższa, niż wynikałoby to z przyczyn naturalnych, i często przekracza poziom wywołujący co najmniej łagodne zatrucie ołowiem. W tym czasie inne alarmujące badania wykazywały, że nawet taka ilość ołowiu we krwi może być neurotoksyczna. W 1973 roku USA rozpoczęły stopniowe wycofywanie benzyny ołowiowej. Ostatnim krajem, który zakazał jej wlewania do baku, była w 2021 roku Algieria.

Usunięcie ołowiu z benzyny wywołało natychmiastowe pozytywne efekty. Jedno z badań wykazało, że w latach 1976–1995 przeciętny poziom ołowiu we krwi Amerykanów spadł o 90%. Co więcej, nie sprawdziły się panikarskie prognozy Midgleya i reszty. Amerykańska gospodarka nie tylko się nie załamała, ale w ciągu zaledwie paru lat tak przeprojektowano silniki samochodowe, aby te mogły działać na benzynie bezołowiowej. Benzyna ołowiowa nie była niezbędna dla cywilizacji, tak jak nie są paliwa kopalne. To, co jest naprawdę niezbędne, to radykalne ograniczenie zużycia węgla, ropy naftowej i gazu – fundamentalnie zagrażających klimatowi globu, i tym samym wybranie drogi wiodącej ku bezpieczniejszej przyszłości.

Świat Nauki 3.2025 (300403) z dnia 01.03.2025; Obserwacje. Mieć oko na naukę; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Naprawdę niezbędne?"

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną