Diabeł tasmański przez całe dziesięciolecia wywoływał swoim głosem strach wśród ludzi. Niemal cała jego populacja zginęła z powodu raka pyska. Diabeł tasmański przez całe dziesięciolecia wywoływał swoim głosem strach wśród ludzi. Niemal cała jego populacja zginęła z powodu raka pyska. Shutterstock
Środowisko

A gdyby nie było wszy czy sępów? Gdzie zabraknie „szpetnego”, tam nie przetrwa „piękny”

Pluskwy domowe. Kilka krajów Europy zmaga się z ich plagą
Struktura

Pluskwy domowe. Kilka krajów Europy zmaga się z ich plagą

Wielka Brytania i Francja zmagają się z plagą pluskiew domowych. Sprzyja jej pora roku i brak działań rządowych. Czy nas czeka ten sam problem?

Faworyzujemy gatunki, które są przez nas lubiane. Wynika to z efektu Bambi, gdy wyżej cenione jest życie istot uważanych za urocze, niegroźne i piękne, a niżej tych, które – wedle ludzkiego wzorca – są odpychające i niegodne.

Pierwszym zabiegiem było odwszenie. Sierść ostatnich żyjących na wolności tchórzy czarnołapych aż się ruszała od owadów pijących krew. Chcąc ratować zagrożone drapieżniki, trzeba było najpierw uwolnić je od pasożytów. W latach 80. XX w. doliczono się już tylko 18 przedstawicieli tego natywnego dla Ameryki Północnej gatunku. Dlatego zdecydowano się wyłapać wszystkie i odbudować ich populację w niewoli.

Zadanie było następujące: utrzymywać schwytane zwierzęta w dobrym zdrowiu, rozmnażać na jak największą skalę i stopniowo uwalniać potomstwo do pierwotnych habitatów. Cel został osiągnięty: w kolejnych latach przywrócono wolność kilkuset osobnikom. Obecnie rozmnażają się w naturalnych warunkach, a aktualna populacja liczy ok. 1,5 tys. A jednak tchórze, które wróciły na dawne tereny, nie są takie same jak ich przodkowie. Ich płodność i przeżywalność nieco spadły. Częściowo tłumaczy się to niewielką pulą genetyczną, z której odtworzono populację. Istotne mogą być jednak też inne czynniki.

Efekt Bambi

W pierwszej połowie XXI w. zorientowano się, że wszy, których pozbyto się ze skóry tchórzy czarnołapych, były jedyne w swoim rodzaju. Nie występowały na żadnym innym żywicielu. Okazało się, że w czasie zabiegów higienicznych wykonywanych na zagrożonych łasicowatych pozbyto się ostatnich przedstawicieli bardzo rzadkiego gatunku pasożyta. Podobny los spotkał lub spotka wiele innych zwierząt. Na przykład roztocza wszoły kondorów kalifornijskich. Jak podano w 2012 r. na łamach „Annual Review of Ecology, Evolution, and Systematics” dwa gatunki tych ektopasożytów zostały wybite w latach 80. podczas zabiegów higienicznych wykonywanych w ramach ratowania ostatnich 22 żyjących na wolności kondorów (podobnie jak tchórze, ptaki schwytano, by odbudować ich populację w niewoli). Inny przykład to muchy z gatunku Gyrostigma rhinocerontis, które pasożytują na zagrożonych wyginięciem nosorożcach. Populacja żywicieli zmalała tak, że pasożytom trudno jest przetrwać i „domknąć” cykl życiowy. Poniżej pewnego poziomu liczebności znikną z powierzchni Ziemi wcześniej niż ich żywiciele.

„Niewątpliwie sympatyczny” koala rozmnożony na Wyspie Kangura okazał się groźnym szkodnikiem.Shutterstock„Niewątpliwie sympatyczny” koala rozmnożony na Wyspie Kangura okazał się groźnym szkodnikiem.

Nie zawsze to wymieranie wynikało z działalności człowieka. Koekstynkcja (współwymieranie) dotyczyła wielu taksonów, którym nie poświęcono w zasadzie żadnej uwagi. Wiadomo na przykład, że wraz z mamutami wyginęły również ich wszy, ale mało się o tym mówi.

Obecnie w „Czerwonej księdze gatunków zagrożonych” tworzonej przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody (IUCN) znajduje się tylko jeden pasożyt zwierząt. To wesz z gatunku Haematopinus oliveri, która żeruje wyłącznie na żyjącej w południowych Himalajach świneczce karłowatej. Świneczka ma kategorię „gatunek zagrożony”, a jej wesz – „gatunek krytycznie zagrożony”. Czy zatem powinno się wyłapywać himalajskie prosięta, podawać im leki immunosupresyjne, zarażać je pasożytami, a następnie wypuszczać na wolność? Dlaczego sama myśl o takim rozwiązaniu budzi ogromną niechęć?

Wynika to z tzw. efektu Bambi, gdy wyżej cenione jest życie istot uważanych za urocze, niegroźne i piękne, a niżej tych, które – wedle ludzkiego wzorca – są odpychające i niegodne.

Z jednej strony taki efekt nie raz przełożył się na wyczulenie opinii publicznej na los zwierząt i na zmianę regulacji prawnych. Przed premierą kinowego hitu „Uwolnić orkę” tytułowe walenie były postrzegane jako krwiożercze i niebezpieczne (pewien wpływ na tę opinię wywarł zresztą inspirowany „Szczękami” film „Orka” z 1977 r.). Gdy Willy stał się ulubieńcem tłumów, zaostrzono zasady, na jakich walenie mogą być trzymane w niewoli, a w wielu krajach (np. w Kanadzie, Francji, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii czy Chorwacji) wprowadzono zakaz chowu i hodowli tych zwierząt.

Z drugiej jednak strony efekt Bambi przekłada się na faworyzowanie i infantylizowanie jednych gatunków, a pomijanie potrzeb i praw innych. W pierwszej połowie XX w. przetransportowano kilkanaście osobników koali z australijskiego kontynentu na sąsiadującą z nim Wyspę Kangura. Torbacze te nie występowały naturalnie na tym terenie, ale stan zdrowia ich populacji ulegał pogorszeniu, więc postanowiono na „dziewiczej” wyspie urządzić dla nich sanatorium. Wkrótce się okazało, że koale wpływają niszczycielsko na nowy habitat, a lokalnym eukaliptusom zaczyna grozić wyginięcie. Jednak opinia publiczna była bardziej skupiona na ochronie lubianych torbaczy niż drzew służących za ich pokarm. Obecnie reguluje się populację koali głównie przez systematyczną sterylizację.

Ratując kondory kalifornijskie, zgładzono pasożytujące na nich roztocza.ShutterstockRatując kondory kalifornijskie, zgładzono pasożytujące na nich roztocza.

Efekt charyzmy

Życie niektórych organizmów uchodzi za bardziej wartościowe nie tylko dlatego, że są one ładne czy urocze. W zasadzie każdy przedszkolak rozpozna tygrysa, lwa, słonia, żyrafę, nosorożca, pandę, niedźwiedzia polarnego i brunatnego, goryla, szympansa, wilka czy zebrę. A czy przeciętne dziecko byłoby w stanie wymienić 12 gatunków gadów, płazów lub ryb? Nie mówiąc o owadach czy skorupiakach? Nie byłoby, ponieważ książki, które czyta, i filmy animowane, które ogląda (od „Słonia Trąbalskiego” po „Madagaskar”), dotyczą zwykle dużych lądowych ssaków. Na drugim miejscu znajdują się ptaki. Tu już nie zawsze znany jest gatunek, ale czasem wskazywany jest rodzaj (np. dzięcioł) lub chociaż rząd (np. sowa). Pozostałe kręgowce i bezkręgowce, mimo że znacznie liczniejsze od „celebrytów” świata zwierząt, rzadko określane są precyzyjniej niż „jakaś ryba”, „jakaś mucha”, „jakiś ślimak” itd.

W 2018 r. na łamach „PLOS One” opublikowano listę 20 najbardziej „charyzmatycznych” gatunków, czyli takich, które zostały uznane przez ankietowanych za najbardziej rozpoznawalne, „imponujące” i warte ochrony. Poza 12 wymienionymi powyżej zwierzętami na liście znalazły się lampart (czy też pantera), gepard, koala, hipopotam, delfin, płetwal błękitny, krokodyl i żarłacz biały. Jak widać, nie ma tu ani jednego ptaka czy płaza, jest tylko jeden gad i jedna ryba. Autorzy pracy potwierdzili, że to właśnie te zwierzęta są najczęstszymi bohaterami popularnych produkcji, np. filmów animowanych.

Sympatie do określonych gatunków przekładają się nie tylko na kulturę i edukację. W 2023 r. na łamach „iScience” ukazała się praca, w której skupiono się na emoji, czyli internetowych piktogramach odnoszących się do organizmów żywych, rzeczy czy zjawisk używanych np. w mediach społecznościowych. Badacze zwrócili uwagę na to, że ten graficzny repertuar bardzo wypacza prawdziwe proporcje występujące w przyrodzie. Królestwa grzybów i roślin są tam skrajnie niedoreprezentowane, mimo że razem stanowią ok. 92,5 proc. światowej biomasy (gdyby zważyć wszystkie organizmy żyjące na Ziemi, z bakteriami, ludźmi i ich zwierzętami gospodarskimi włącznie, to stanowiłyby one niecałe 8 proc. masy życia na naszej planecie). Najliczniejsze wśród emoji są – jak można się domyślić – kręgowce, zwłaszcza ssaki. Autorzy analizy podkreślili, że znaczenie cyfrowych piktogramów rośnie, a luki w obrazkowej bioróżnorodności mogą wypaczać wizję przyrody.

Świneczka karłowata to „gatunek zagrożony”.ShutterstockŚwineczka karłowata to „gatunek zagrożony”.

Efekt sieci

Dlaczego jednak mielibyśmy zmieniać sposób myślenia i przestać faworyzować te gatunki, które są przez nas lubiane? Wszak przyszłe pokolenia chcą żyć w świecie, w którym nadal istnieją tygrysy, słonie i koale, a niekoniecznie wszy. Tu jednak trzeba zadać sobie ważne pytanie: w jakim celu człowiek chce chronić bioróżnorodność? Czy po to, aby krążyła wokół niego i tego, co mu się podoba? Czy aby zwiększała stabilność sieci zależności, jakie łączą wszystkie organizmy? Gatunki nie są odizolowanymi od siebie bytami. Gdzie zabraknie „brzydkiego”, tam nie przetrwa „majestatyczny i piękny”.

W 2023 r. na łamach „International Journal for Parasitology” oszacowano, że ok. 30–50 proc. wszystkich organizmów na Ziemi przynajmniej na jednym etapie cyklu rozwojowego spełnia kryteria organizmu pasożytniczego. Jeśli nie zapewni się im odpowiedniej ochrony, ucierpi nawet połowa ziemskiej bioróżnorodności. Nie koniec na tym. Pasożyty w końcu „zabiorą ze sobą” innych. Ewoluowały razem ze swoimi żywicielami i pozostają z nimi w sieci złożonych zależności, które dopiero zaczynamy poznawać. I tutaj znowu wracamy do tchórzy czarnołapych. Możliwe, że współczesne tchórze są bardziej cherlawe od swoich przodków nie tylko ze względu na mało zróżnicowane geny, ale też dlatego, że ich oryginalne pasożyty nie odsiały z populacji osobników o zbyt słabej kondycji. Może być też odwrotnie. Są słabszego zdrowia, bo nie potrafią sobie radzić z nowymi krwiopijcami.

Biologia nie znosi próżni: z badań opublikowanych w 2014 r. na łamach „Journal of Wildlife Diseases” wynika, że tam, gdzie zniknęły „sparowane” z tchórzami wszy, pojawiły się inne ektopasożyty. Tchórze są teraz zainfekowane przynajmniej dwoma gatunkami kleszczy i pięcioma gatunkami pcheł (niektóre występowały na tych zwierzętach już wcześniej, ale w mniejszej obfitości, inne pojawiły się dopiero wtedy, gdy wszy zrobiły im miejsce). Pchły są mniej wybredne niż ich wybiórczy poprzednicy, więc przeskakują z jednego taksonu na inny, przez co stanowią bardzo skuteczne wektory do przenoszenia chorób na poziomie międzygatunkowym.

Żerująca na świneczce karłowatej wesz to gatunek „krytycznie zagrożony”.Zoological Survey of India/ArchiwumŻerująca na świneczce karłowatej wesz to gatunek „krytycznie zagrożony”.

Efekt sławy

Każdy celebryta wie, że aby podbić świat, poza urokiem i charyzmą potrzebna jest jeszcze popularność. Aby się nimi interesowano i aby je chroniono, gatunki muszą się nią cieszyć nie tylko wśród opinii publicznej, ale też wśród naukowców. Jeśli więc jakieś organizmy są skrupulatnie analizowane od wielu lat, to ich potrzeby i sieci zależności są lepiej znane, więc łatwiej jest je chronić.

Rob Dunn, ekolog z North Carolina State University, przedstawia w książce „Historia naturalna przyszłości. Co prawa przyrody mówią o losie człowieka” (Copernicus Center Press, 2023) interesującą tezę na temat przyczyn popularności określonych grup zwierząt i roślin. Uważa, że dziś najlepiej znane są te organizmy, które najbardziej cieszyły oko Linneusza – XVIII-wiecznego szwedzkiego przyrodnika i lekarza, znanego przede wszystkim z opisania taksonów w ramach systemu: nazwa rodzajowa i epitet gatunkowy.

Nikt oczywiście nie wini Linneusza, że usystematyzował tylko te gatunki, które spotykał na swojej drodze. Przyrodnik nie miał jak opisać zwierząt żyjących w morskich głębinach czy na Antarktydzie. Chodzi jedynie o to, by pokazać, że nawet współcześnie – im dalej od Szwecji (czy północnej Europy), tym większe prawdopodobieństwo odkrycia nieznanego dotąd gatunku. Wynika to nie tylko z tego, że zachodnia nauka zaczęła się rozwijać w Europie. Również z tego, że im bliżej równika, tym większa bioróżnorodność. Szwecja ma tylko kilka tysięcy gatunków roślin naczyniowych, Kolumbia – ponad 50 tys. Przy takim bogactwie życia trudno nadążyć z badaniami za każdym owadem, pasożytem czy storczykiem. Trzeba się zatem liczyć z tym, że pewne taksony zawsze będą słabiej reprezentowane: tak w projektach badawczych, jak i w działaniach ochronnych.

Jak rozwiązać ten problem nierówności? Możliwości są dwie. Pierwsza nie jest zbyt odkrywcza – zamiast łatać sieci zależności ekologicznych, lepiej jest zapobiegać ich niszczeniu, nie przywłaszczać kolejnych siedlisk i nie szatkować ich ludzką działalnością na małe kawałki. Drugie rozwiązanie to sprawiedliwe podejście do ochrony gatunkowej. Organizmy zasługują na przetrwanie nie dlatego, że są lubiane, ale dlatego, że – jak wskazali autorzy pracy opublikowanej w „International Journal for Parasitology” – mają wrodzoną, uniwersalną wartość. Ich istnienie powinno być dla człowieka celem samym w sobie.