Zwierzęta polityczne. Nazwy wielu gatunków pod lupą przyrodników
Nadawanie nazw ma wymiar symboliczny. Według Biblii Adam, nazywając rośliny i zwierzęta, obejmował nad nimi panowanie. Dlatego kiedy Bóg zdecydował się wyjawić swoje imię Mojżeszowi, jednocześnie nakazał, by ten używał go bardzo przezornie. Jednym z dowodów przewagi Jezusa nad demonem miała być moc zmuszenia go do wyjawienia imienia (w tym przypadku Legion). Wzywanie bóstw lub świętych bywa formą modlitwy. Nadanie imienia dziecku jest symbolicznym wprowadzeniem go do społeczeństwa, z reguły połączonym z rytuałami takimi jak chrzest.
Aleksander Macedoński zakładał kolejne miasta o nazwie Aleksandria, aby podkreślić swoją potęgę. Honorowano także innych władców, stąd na mapie kilka Antiochii, Cezarei czy Kazimierzów, ale także Królewiec (na cześć czeskiego króla Przemysła Ottokara II). Kiedy jednak europejskim odkrywcom zabrakło ważnych patronów dla kolejnych terytoriów, wkradła się rutyna. Kolejną wyspę czy przylądek hiszpańscy żeglarze nazywali imieniem świętego, którego dzień akurat przypadał w katolickim kalendarzu.
W naukach przyrodniczych symbolika nazw jest mniej ważna, ale nie pozostaje bez znaczenia. Można stosować nazwy katalogowe, czasem tylko numeryczne lub alfanumeryczne. Zwłaszcza gdy liczba obiektów idzie w tysiące, jak w przypadku planetoid czy gwiazd. Nawet wtedy jednak honoruje się odkrywcę, nie bez kontrowersji. Przez ćwierć wieku trwał spór, czy pierwiastek o liczbie atomowej 104, oprócz katalogowej unnilquadium, czyli „jeden-zero-czterium”, ma upamiętniać Ernesta Rutherforda czy Igora Kurczatowa. Podobnie było z innymi syntetycznymi pierwiastkami uzyskiwanymi w podobnym czasie przez różne ośrodki badawcze. Tego rodzaju kwestie rozwiązuje Międzynarodowa Unia Chemii Czystej i Stosowanej (IUPAC). Bierze ona pod uwagę pierwszeństwo uzyskania pierwiastka, proponuje kompromisy i swoisty handel. Dlatego nazwa rutherford przez pewien czas oznaczała nie pierwiastek 104, tylko 106.
I bądź tu modry
W przypadku nazw biologicznych nie jest ważne, kto pierwszy wymyślił nazwę, lecz kto pierwszy ją ogłosił. Nie wystarczy jednak udowodnić, że jakiś osobnik reprezentuje nowy gatunek czy takson innej rangi. Należy jeszcze opatrzyć to opisem diagnostycznym. Do niedawna trzeba było go sporządzić po łacinie, niezależnie od języka artykułu, obecnie można już to zrobić po angielsku. W razie możliwości powinno też się wskazać, który konkretny osobnik został przyjęty do scharakteryzowania gatunku i gdzie został zdeponowany. Nazwa bez takiej diagnozy jest określana jako goła (nomen nudum). Jeżeli po jakimś czasie ktoś opisze ten gatunek poprawnie, może ją zachować, ale nie musi.
W przypadku starych gatunków za linię graniczną uznaje się publikacje Linneusza. Wszystko, co opublikowano na ich temat od tamtej pory powinno być niezmienne, poza ewentualną synonimizacją – jeśli kilkoro autorów opisało ten sam rodzaj czy gatunek niezależnie od siebie pod różnymi nazwami, wskazuje się tę podstawową (pierwszą). Nawet gdy się okaże, że określenie jest mylące, np. gatunek żyjący na otwartej przestrzeni to sylvaticus lub sylvestris, czyli „leśny”, a inny, o zielonej barwie, to coeruleus, czyli „niebieski” (w polskiej literaturze biologicznej raczej „modry”) – trudno. Czasem przechodzi się do porządku nad wątpliwościami ortograficznymi. Przykładem kaczka krzyżówka – Anas platyrhynchos, którą zgodnie z zasadami latynizacji słów greckich poprawniej byłoby nazywać platyrhynchus.
W praktyce jednak drobne zmiany pisowni się zdarzają. Pewna morska okrzemka, opisana niegdyś jako Coscinodiscus Normanni, dziś nosi nazwę Actinocyclus normanii. Uznano bowiem, że gatunek należy do innego rodzaju (Actinocyclus, nie Coscinodiscus), należy zrezygnować z wielkiej litery w nazwie gatunku, mimo że to dopełniacz nazwiska, a z końcówki usunąć jedno „n”, za to dodać drugie „i”.
Czasem zmiana pisowni wymaga pracy detektywistycznej. Jeden ze skorupiastych glonów nazwano Hildbrandtia na cześć doctore Hildbrandt Vindobonensi, clinico illustri, ac Botanico peritissimo. Tylko że nikt pośród ówczesnych wiedeńskich doktorów medycyny i botaniki nie umiał wskazać kogoś o tym nazwisku. Istniał natomiast niejaki Franz von Hildenbrand. Dlatego już kilka lat po oryginalnej publikacji inni biolodzy zaczęli pisać Hildenbrandia. W kolejnych publikacjach pojawiły się jeszcze formy Hildebrandtia, Hildenbrandtia i Hildenbrantia. Stan ten trwał całe stulecie, aż wreszcie opublikowano przekonujący artykuł wskazujący na najbardziej prawdopodobnego patrona i zdecydowano, że najbliższą intencji autora będzie Hildenbrandia.
Wąs Zappy
Zwyczaj takiego honorowania kolegów po fachu pojawił się jeszcze przed Linneuszem i jest nadal powszechny. Czasem upamiętniani są naukowcy powszechnie znani (Linnea), czasem znani w gronie specjalistów (Woloszynskia, Gliwiczia), a czasem ledwie kojarzeni poza środowiskiem autora, jak w powyższym przypadku. Gorzej, gdy nazwy dotyczą kontrowersyjnych postaci spoza świata nauki.
Wśród dawnych medyków znane było ziele Świętego Roberta, co wykorzystał Linneusz, nadając mu nazwę Geranium robertianum. Nazwa ta oderwała się od katolickiego podłoża i nie wzbudza kontrowersji wśród przedstawicieli innych wyznań czy ateistów. Sam Linneusz był luteraninem, więc może nie miałby nic przeciwko nazwom Lutheria, które nowym rodzajom niezależnie od siebie nadali botanicy i zoolodzy. Tyle że w drugim przypadku chodzi o rodzaj robaków płaskich, co może nie być zbyt nobilitujące.
Nie każdy też za trafną uzna nazwę okrzemki Dalailama czy z drugiej strony – ćmy Marxella lub świetlika Cheguevaria. Obama to rzekomo „liściowe zwierzę” w jednym z amazońskich języków, ale chyba każdy skojarzy to inaczej. Zgodnie z prawem Godwina (im dłuższa dyskusja w internecie, tym większe prawdopodobieństwo użycia porównań do nazistów lub Hitlera) ten akapit zakończmy odwołaniem do chrząszcza Anophthalmus hitleri.
Bezpieczniej już nazwać stułbiopława Phialella zappai, rybę Ranzania zappai lub gryzonia Vallaris zappai, bo pewien element anatomiczny przypomina wąsy Franka Zappy. Może też być to osa Aleiodes shakirae, która sprawia, że zaatakowana przez nią gąsienica macha biodrami jak pewna piosenkarka. Można też nie silić się na wyjaśnienie inne niż to, że lubi się piosenki Jennifer Lopez, i nazwać roztocza Litarachna lopezae. Ale uwaga! Trylobit Parakoldinioidia lopezi zawdzięcza nazwę perkusiście grupy Opeth.
Nawet gdy ktoś nie przepada za dokonaniami artystycznymi patronów, raczej nie będzie protestować przeciw takim nazwom. Pomysłodawcy wykazali się luzem i my powinniśmy. Co jednak w przypadku, gdy entomolog naprawdę wielbił kanclerza III Rzeszy? Bogu ducha winny chrząszcz podobno stał się obiektem poszukiwań neonazistów, którzy chcą mieć taką pamiątkę. Biologom wszystko jedno, ale jak przekonać władze kraju niegdyś okupowanego przez nazistów, że zwierzę noszące imię Hitlera warte jest ochrony?
Co w takim razie z Che Guevarą? Co z mniej znanymi, a niejednoznacznymi postaciami? Australijski botanik Kevin Thiele od lat prowadzi kampanię na rzecz zmiany nazw upamiętniających m.in. George’a Hibberta. Był on botanikiem amatorem, a zawodowo zajmował się zamorskim handlem, głównie niewolnikami. Wykorzystywał też swoje polityczne wpływy w walce z abolicjonizmem.
Hibbert nie znalazłby wielu obrońców, ale botanicy nie są powszechnie przekonani, że odebranie mu patronatu to dobry pomysł. Zasada niezmieniania nazw jest podstawą porządku taksonomicznego. Złamanie jej w tym – jednak nie najbardziej drastycznym – przypadku, stanowiłoby precedens. Komuś innemu może nie spodobać się Caenis gretathunbergae albo Ausichicrinites zelenskyyi. Kolejne kongresy botaniczne stałyby się areną niekończących się kłótni. Niektórzy proponują, żeby zakazać nazw odosobowych. Eponimia jest jednak tak wpisana w tradycję taksonomii, że nie jest to propozycja traktowana poważnie.
Brzydkie słowo na „K”
Na tegorocznym Międzynarodowym Kongresie Botanicznym powołano za to komitet, który ma analizować etyczny wymiar nowo nadanych nazw. Nie będzie działał wstecz. Nie zapobiegnie kontrowersyjnym publikacjom – musiałby mieć wgląd do wszystkich zgłoszonych wydawcom artykułów. Jeśli jednak uzna daną nazwę za obraźliwą, może odmówić uznania jej przez kolejny kongres.
Pewien wyłom w zasadzie niezmienności jednak zrobiono. Postanowiono, że nazwy z przymiotnikiem caffra od 2026 r. zastąpi przymiotnik affra. Słowo caffra pochodzi z kultury arabskojęzycznej, gdzie kaffir oznacza niewiernego – czy to Europejczyka, czy to Afrykańczyka. Z czasem handlarze niewolników i kolonizatorzy zaczęli zawężać znaczenie do czarnoskórych. Zwłaszcza w południowej Afryce, gdzie Kafrowie, choćby z państwa Zulusów, nie byli łatwymi do zdominowania plemionami.
W języku polskim to rzadkie słowo nie wzbudza takich kontrowersji jak „Murzyn”. W Republice Południowej Afryki jest jednak kojarzone z apartheidem, uchodzi za obraźliwe i zastępuje się je sformułowaniem K-word. Tymczasem niemała grupa nazw roślin i zwierząt ma je w swojej nazwie. W czasach, kiedy poważnie mówi się o dekolonizacji biologii, jest to sytuacja co najmniej niezręczna.
Decyzje Międzynarodowego Kongresu Botanicznego wymagają 60-proc. większości. Wstępna ankieta dotycząca zmiany przymiotników z grupy caffra na affra lub afra wykazała, że nawet osiągnięcie 50 proc. nie jest pewne. Ostatecznie w tajnym głosowaniu poparło ją 351 delegatów wobec 205 głosów sprzeciwu, więc nieznacznie przekroczono próg. Decyzja dotyczy ponad 200 nazw – nie tylko roślin, ale też grzybów i organizmów tradycyjnie określanych jako glony. Nie ma natomiast wpływu na nazewnictwo zwierząt.
Mysz się nie prześlizgnie
Zaproponowana w Madrycie zmiana dotyczy łacińskich nazw naukowych. Określenia w językach narodowych, choćby nadane przez państwowe komisje, w świecie naukowym uważa się za zwyczajowe, niezależne od decyzji kongresów. Od kilkunastu lat słowa uchodzące w danym kraju za rasistowskie są jednak w mniej lub bardziej formalny sposób wycofywane z obiegu.
Kuratorzy szwedzkiej bazy danych roślin uprawnych SKUD w 2017 r. zrezygnowali z nazw judekörs i vandrande jude dla roślin ozdobnych. Po polsku to miechunka rozdęta i trzykrotka wężykowata. Po szwedzku jednak określenia te dotyczą Żydów. Pierwsze nawiązywało do czapki, jaką ich stygmatyzowano w średniowieczu, a drugie odnosi się do mitu Żyda tułacza. Również w anglojęzycznej kulturze trzykrotki są określane jako Wandering Jew, co coraz częściej jest zastępowane przez Wandering Dude. Nieco wcześniej SKUD wycofała słowo neger.
Zmiany w polskim nazewnictwie co jakiś czas proponują różne komisje związane z ośrodkami akademickimi lub towarzystwami naukowymi i zwykle spotykają się one z powszechnym oporem, z czasem słabnącym. Najczęściej podążają za zmianami w systematyce, np. po wydzieleniu z rodzaju Xerocomus nowego rodzaju Imleria podgrzybek zajączek, pozostając w starym rodzaju, zachował nazwę, a podgrzybek brunatny stał się podgrzybem brunatnym. Podobnie podzielono hieny na hienę pręgowaną i krokutę cętkowaną, a myszy leśną, polną i zaroślową nazwano myszarkami dla podkreślenia odrębności od myszy domowej. Innego rodzaju zmiana dotknęła mewy pospolitej. W XXI w. gatunek ten wcale nie jest w Polsce pospolity. Komisja faunistyczna Polskiego Towarzystwa Zoologicznego w 2015 r. zaproponowała mewę siwą.
Co do dekolonizacji i rasizmu, to w polskim nazewnictwie raczej nie ma potrzeby takich zmian. Przymiotnik „kafryjski” dotyczy dwóch gatunków ptaków (dzioboroga i dudkowca) oraz gryzonia (postrzałki). Ani nie są to nazwy zbyt często używane, ani przymiotnik ten nie niesie w języku polskim rasistowskich skojarzeń. Nie padły też oskarżenia o antysemityzm pod adresem judaszowca, drzewa z basenu Morza Śródziemnego.