Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Shutterstock
Struktura

Czy czekają nas wojny o wodę? O jedną zaporę za daleko

Popyt na wodę rośnie błyskawicznie, lecz jej samej nie przybywa. Susze mogą sprawić, że rzeki przecinające granice państw staną się przyczyną konfliktów. [Artykuł także do słuchania]

Mekong długo cieszył się sporą swobodą. Nie budowano na nim wielkich zapór, nie regulowano jego biegu. Odwdzięczał się bogactwem ryb, które stanowią podstawę wyżywienia dziesiątek milionów ludzi zamieszkujących Półwysep Indochiński. Dobre dni dla rzeki powoli się jednak kończą. W połowie lat 90. XX w. w jej górnym biegu Chiny zbudowały zaporę Manwan, a po niej następne.

Chińczycy chcą ujarzmić Mekong, czy raczej Lancang (taką nazwę nosi na ich terytorium), ponieważ potrzebują energii elektrycznej dla wielkich skupisk ludności na wschodzie. Wody są magazynowane w zbiornikach retencyjnych w porze letnich deszczy monsunowych, dzięki czemu w porze suchej trwającej od listopada do maja turbiny mogą pracować na pełnych obrotach. Według Chińczyków zapory nie zagrażają środowisku rzeki. Wskazują też na zalety inwestycji, np. ograniczenie ryzyka powodzi. To samo mówią Laotańczycy, którzy niedawno przegrodzili Mekong tamą Xayaburi.

Dwa inne kraje leżące nad Mekongiem – Kambodża i Wietnam – regularnie jednak te pomysły kontestują. Po pierwsze, okiełznanie rzeki może oznaczać ograniczenie jej cyklicznych wylewów. Zapory mogą bowiem zagrozić kambodżańskiemu jezioru Tonle Sap, z którego wypływa rzeka o tej samej nazwie. Przez siedem miesięcy w roku wpada do Mekongu, ale w czerwcu, wraz z pojawieniem się letniego monsunu, zawraca bieg. Zasilany deszczami Mekong prowadzi bowiem tak dużo wody, że nie mieści się ona w korycie. Wlewa się więc do jeziora, które znacznie powiększa rozmiary, stając się wylęgarnią setek gatunków ryb. Gdy w listopadzie deszcze zanikają i rzeka znów odwraca bieg, miliardy ryb wędrują nią do Mekongu. Tak jest od tysięcy lat, ale czy nadal będzie w przyszłości?

Jest i drugi powód do niepokoju. Tamy zatrzymują sedymenty niesione przez rzekę, a następnie pozostawiane przez nią przy ujściu. To z nich usypana jest wspaniała delta Mekongu zamieszkana dziś przez ok. 20 mln Wietnamczyków. Odcięcie delty od nowych dostaw piasków i mułów może przyspieszyć jej osiadanie, a w konsekwencji – zatopienie przez morza. Gdzie wtedy podziałyby się miliony jej mieszkańców?

Gdyby zniknęła delta Mekongu, gdzie wtedy podziałyby się miliony jej mieszkańców?ShutterstockGdyby zniknęła delta Mekongu, gdzie wtedy podziałyby się miliony jej mieszkańców?

Bliski Wschód: Tygrys i Eufrat

Spornych rzek jest więcej. Są wśród nich Tygrys i Eufrat. W zasadzie to nic nowego. Najstarsza spisana relacja na temat sporu o dostęp do wody w Tygrysie pochodzi sprzed 4,5 tys. lat i dotyczy sumeryjskich miast Lagasz i Umma. Obecnie źródła obu rzek znajdują się w Turcji, gdzie zbudowano, zwłaszcza na Eufracie, wiele zapór, zbiorników i hydroelektrowni.

Tureckie plany i inwestycje nieraz były przedmiotem sporów i napięć – przede wszystkim z Syrią, ale także z Irakiem. Oba państwa również korzystają z wód Eufratu i Tygrysu, ale są w gorszej sytuacji, bo leżą w dolnych odcinkach rzek. Co najmniej raz wojna o wodę wisiała już w powietrzu. Było to w latach 70., niedługo po zbudowaniu na Eufracie dwóch zapór: Tabka w Syrii i Keban w Turcji. Irak oskarżył wówczas Syrię o pobieranie zbyt dużych ilości wody i zagroził zbombardowaniem syryjskiej zapory. W ostatniej chwili konflikt zażegnano dzięki mediacji Arabii Saudyjskiej i Związku Radzieckiego. Wynegocjowano wówczas, że Syria będzie zatrzymywać 40 proc. wody płynącej Eufratem z Turcji, a resztę dostanie Irak. Pod koniec lat 80. Turcja, po ukończeniu swojej zapory, uzgodniła z Syrią, że będzie oddawać jej nieco ponad połowę wody Eufratu.

Problem polega na tym, że wiele z tych umów jest odmiennie interpretowanych przez każdą ze stron albo zwyczajnie naruszanych. Tymczasem zapotrzebowanie na wodę znacznie przekracza możliwości obu rzek.

Na to wszystko nakłada się zmiana klimatu. Bliski Wschód szybko się wysusza. Ubywa opadów deszczu, rosną temperatury, a wraz z nimi tempo parowania. Budowa zapór spowodowała, że w Tygrysie i Eufracie zmienił się rytm przepływów rocznych. Niedoborowi wody towarzyszy spadek jej jakości. Często nie nadaje się do picia, także z powodu wzrostu zasolenia. Dwa lata temu indyjski think tank Strategic Foresight Group oszacował na 40 mln osób liczbę potencjalnych „migrantów wodnych” na Bliskim Wschodzie. To ludzie, których brak wody pitnej zmusi do ucieczki ze swoich domów.

Azja Środkowa: Amu-daria i Syr-daria

Konflikt o wodę może też wybuchnąć w Azji Środkowej, gdzie pięć krajów – Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan, Tadżykistan i Kirgistan – musi się podzielić dwiema rzekami: Amu-darią i Syr-darią. Do dziś państwa te nie zdołały się porozumieć w sprawie wspólnego zarządzania nimi. Azja Środkowa ma powierzchnię ok. 4 mln km kw., czyli mniej więcej taką jak Unia Europejska, tyle że tam dwie trzecie zajmują pustynie, półpustynie i suche stepy. Woda zawsze była tu najcenniejszym zasobem. Regularnie stawała się przyczyną albo ofiarą konfliktu.

W ciągu trzech ostatnich dziesięcioleci w Azji Środkowej wybuchło ok. 20 międzypaństwowych sporów o wodę. Kłócą się wszyscy ze wszystkimi. Trzy większe i bogatsze kraje w dolnych biegach rzek (Kazachstan, Uzbekistan i Turkmenistan) domagają się, aby dwa pozostałe oddawały im więcej wody. Słabsze ekonomicznie Tadżykistan i Kirgistan mają jednak własne plany. Poziom nieufności jest wysoki. Uzbekistan zarzuca Turkmenistanowi podkradanie wody z Amu-darii, a sam jest oskarżany przez Kazachstan o nadmierne uszczuplanie zasobów Syr-darii. Uzbekistan przez wiele dekad próbował zablokować budowę olbrzymiej zapory Rogun w Tadżykistanie, która ma mieć rekordową w skali globu wysokość 335 m. Mimo protestów sąsiada prace trwają.

Indeks stresu wodnego.Lech Mazurczyk/PolitykaIndeks stresu wodnego.

Tymczasem ilość wody niesionej przez obie główne rzeki Azji Środkowej może się zmniejszyć już w drugiej połowie XXI w., po zniknięciu wielu lodowców w Pamirze, Hindukuszu i Tienszan. Jeśli hydrodyplomacja zawiedzie i kraje nie dogadają się co do podziału ograniczonych zasobów wody, ryzyko konfliktu wzrośnie jeszcze bardziej. Mógłby wybuchnąć np. między Uzbekistanem a Kirgistanem. Oba kraje nie przepadają za sobą. Wiele lat temu Uzbekistan przeprowadził nawet ćwiczenia wojskowe, które wyglądały tak, jakby chciał wziąć szturmem kirgiski zbiornik Toktogul. Kirgizi z kolei potrafili zwiększyć odpływ wody z tego zbiornika w środku zimy, zalewając uzbeckie wsie w Dolinie Fergańskiej, oraz przykręcić śluzy w środku lata, kiedy woda potrzebna jest Uzbekom do nawadniania pól bawełny. Od czasu do czasu zwycięża jednak kompromis. W zeszłym roku Kazachstan i Uzbekistan po ćwierćwieczu sporów zgodziły sią na kirgiską zaporę Kambar Ata na rzece Naryn, jeśli będzie o kilkadziesiąt metrów niższa.

Afryka: Nil

Nil wydaje się potężny z pokładu statku turystycznego, ale w rzeczywistości nie jest aż tak duży. Prowadzi 15 razy mniej wody niż Kongo i 50 razy mniej niż Amazonka. Tymczasem w krajach, przez które przepływa, żyje dziś blisko 350 mln ludzi. Pół wieku temu było ich 80 mln, a za kolejne pół wieku będzie ich 700 mln. Ludzie ci będą potrzebowali mnóstwa wody do picia, higieny i uprawy żywności. Nil nie zaspokoi wszystkich tych potrzeb. Obecnie tylko Egipt i Sudan mają prawo pozyskiwać z niego wodę do nawadniania pól i konsumpcji. To pozostałość z czasów faraonów. Władcy antycznego Egiptu nieraz orężnie upominali sąsiadów, aby nie ważyli się umniejszać zasobów wodnych rzeki. Podobnie uważali wszyscy kolejni władcy tej krainy. W 1959 r. niepodległe Egipt i Sudan znów podzieliły między siebie wszystkie wody w Nilu. Dla reszty nie przewidziano nawet kropli. Rok później ruszyła budowa zapory w Asuanie i gigantycznego Zbiornika Nasera o długości blisko 500 km, w którym mieści się tyle wody, ile Nil prowadzi przez rok. Dla Egiptu to polisa ubezpieczeniowa, która co prawda w dalszej perspektywie może okazać się niekorzystna (zapora zatrzymuje namuły, które budują deltę), ale dziś przeważają plusy. Tama chroni przed powodziami, zapewnia wodę dla rolnictwa przez cały rok oraz dostarcza jedną trzecią egipskiego zapotrzebowania na prąd.

Spór o Nil wszedł w nową fazę, gdy Etiopia ponad dwie dekady temu ogłosiła, że zamierza zbudować własną wielką tamę na Nilu Błękitnym. To główny dopływ Nilu odwadniający Wyżynę Abisyńską, na której leży zachodnia część Etiopii. Podczas pory deszczowej zamienia się w gigantyczną rzekę, która prowadzi kilkadziesiąt razy więcej wody niż w porze suchej. Bez niego nie byłoby regularnych (do czasu zapory w Asuanie) wylewów Nilu, dzięki którym wyrosło państwo faraonów. Za sprawą monsunowych deszczów, wyżynnego położenia i żyznych wulkanicznych gleb Etiopia ma klimat dogodny dla rolnictwa. Posiada też największe w Afryce zasoby wody. Gdyby była bogatsza i miała dużo taniej energii elektrycznej, mogłaby się stać potęgą rolniczą i przy okazji eksporterem prądu. Właśnie dlatego postanowiła wznieść tamę Grand Ethiopian Renaissance Dam.

Budowa właśnie dobiega końca. Pierwszy blok największej w Afryce hydroelektrowni o mocy ponad 6 gigawatów ma ruszyć w przyszłym roku. Stało się tak mimo wielu groźnych pomruków, zwłaszcza ze strony Egiptu. Powołano nawet organizację Nile Basin Initiative, w ramach której szukano kompromisu. Nic z tego nie wyszło. Tama rosła, a zwaśnione strony prawiły sobie „uprzejmości” – choćby taką: „Żadna siła nie zmusi Etiopii do zatrzymania budowy tamy; jeśli trzeba będzie pójść na wojnę, pójdą na nią miliony ludzi” (premier Etiopii Abiy Ahmed w 2019 r.). Albo taką: „Moim braciom z Etiopii mówię, by nie ważyli się zabrać Egiptowi nawet kropli jego wody, bo wszystkie opcje są wciąż otwarte” (prezydent Egiptu Abdel Fattah as-Sisi w kwietniu 2021 r.). W Etiopii mieszka dziś ok. 120 mln ludzi, w Egipcie – ponad 100 mln. Gdy takie rzeczy mówią przywódcy krajów, które pod względem liczby ludności zajmują drugie i trzecie miejsce w Afryce, ciarki przechodzą po plecach.

Budowa wielkiej etiopskiej zapory na Nilu wywołała ostry konflikt z Egiptem.AFP Photo/ADWA Pictures/Yirga Mengistu/East NewsBudowa wielkiej etiopskiej zapory na Nilu wywołała ostry konflikt z Egiptem.

Na globie jest oczywiście znacznie więcej takich zapalnych punktów. Meksyk i Stany Zjednoczone spierają się o rzeki Kolorado i Rio Grande, Iran z Afganistanem – o Helmand. Indie przyglądają się podejrzliwie pomysłom Chin przymierzających się do przegrodzenia olbrzymiej Brahmaputry. Konkretnych informacji brakuje, ale powracają doniesienia, że zapora – wraz z gigantyczną elektrownią o mocy 10 GW – miałaby stanąć blisko granicy z Indiami w miejscu, gdzie Brahmaputra przeciska się przez łuk Himalajów, tworząc przełom dwa razy głębszy od kanionu Kolorado. Teoretycznie woda nie byłaby pobierana do celów konsumpcyjnych i rolniczych, lecz służyła do wprawiania w ruch turbin, jednak Indie się obawiają, że gdy na skutek susz i zanikania lodowców himalajskich ilość wody w Brahmaputrze spadnie, chińska tama posłuży do regulacji dolnego biegu w taki sposób, aby hydroelektrownia mogła działać non stop.

Bardzo wiele konfliktów o wodę ma charakter lokalny. Nie wspominamy wyżej o nich, skupiając się na rzekach i dorzeczach transgranicznych, ale tych mniejszych sporów są już teraz setki, a zmiana klimatu może zwiększyć ich liczbę do tysięcy.

Przyszłość: optymizm i pesymizm

Jeśli chodzi o przyszłość, naukowcy są równocześnie optymistami i pesymistami. Optymizm czerpią z przeszłości. Lagasz i Umma w końcu zawarły porozumienie w sprawie wód Tygrysu. Od tamtej pory podpisano na świecie ponad 3,5 tys. umów kończących spory wodne. Tylu doliczył się i umieścił w swojej bazie Aaron Wolf, hydrolog z Oregon State University, ekspert od „dyplomacji wodnej”. Podaje on budujące przykłady z historii współczesnej. Indie i Pakistan podpisały w 1960 r. traktat dotyczący dorzecza Indusu – nigdy nie został zerwany mimo dwóch wojen toczonych przez oba kraje. Izrael i Jordania podzieliły się Jordanem i jego dopływami, i to tak skutecznie, że rzeka praktycznie znikła (ze szkodą dla Morza Martwego, które z tego powodu opada). Tu jednak warto dodać, że wcześniej oba te państwa, a także Syria i Liban, ostro się kłóciły o te zasoby. Skończyło się na zajęciu w 1967 r. przez wojska izraelskie syryjskich wzgórz Golan oraz południowych zboczy Hermonu – najwyższej góry Antylibanu, zimą pokrytej śniegiem. Z obu miejsc płynie mnóstwo wody zasilającej Jordan. Nieźle działa też porozumienie dziewięciu krajów afrykańskich leżących nad Nigrem. Cztery inne państwa Afryki Zachodniej – Senegal, Gwinea, Mali i Mauretania – zgodnie zarządzają wodami rzeki Senegal, dzieląc się wyprodukowaną energią elektryczną.

Rozsądek w końcu zwycięża – przekonuje Wolf, według którego największym wrogiem tegoż rozsądku jest chroniczny brak zaufania między państwami. W kwietniu na łamach „Nature Water” wraz z innymi badaczami zaproponował, w jaki sposób Etiopia, Egipt i Sudan mogłyby łatwo porozumieć się w kwestii Nilu. Zamiast toczyć boje o wodę, powinny opracować wspólny system handlu energią elektryczną wytwarzaną przez hydroelektrownie. Za pomocą modelu komputerowego wykazano, że byłoby to korzystne dla wszystkich. Wolf jest zresztą przekonany, że wcześniej czy później do tego dojdzie, bo nadchodzący kryzys klimatyczny zmusi całą trójkę do współpracy.

Jednak nie wszyscy wchłonęli aż tak potężną dawkę optymizmu. Są też pesymiści, którzy przestrzegają, że jeśli susze w obszarach tropikalnych staną się częstsze i silniejsze, wówczas zwyciężyć może nie logika współpracy, lecz troska o własne bezpieczeństwo wodne, bez oglądania się na sąsiadów. Trudno sobie poradzić w sytuacji, gdy tort się nie powiększa, za to chętnych do niego błyskawicznie przybywa. Według oenzetowskiego raportu z 2022 r. w ciągu najbliższej dekady susze mogą zmusić do migracji ok. 700 mln ludzi.