Biologie fantastyczne: „Megalopolis” – mistrz cierpiący na czasową nadwzroczność
„Megalopolis” opowiada historię Cesara Catiliny – genialnego artysty i architekta, który chce stworzyć ponadczasowe dzieło. Ma ono sięgać tak w przeszłość, jak i w przyszłość: podsumowywać dotychczasową twórczość geniusza oraz zapewniać mu nieśmiertelność. Protagonista to uproszczone alter ego Francisa Forda Coppoli, który sam napisał scenariusz filmu, a następnie go wyreżyserował i wyprodukował. Podobnie jak projekt Catiliny, tak i ten obraz był zapowiadany od lat i miał się stać (kolejnym?) dziełem absolutnym.
Ten film można by opisać (i skrytykować) z różnych perspektyw, a w każdej z tych interpretacyjnych podróży należałoby użyć jako kompasu innego tokenu. Niech w tej wyprawie atrybutem centralnym będzie megalon – niezwykły, tajemniczy materiał opracowany przez Cesara Catilinę. To kompozyt, z którego można budować architektoniczne cuda: od drapaczy chmur po miasta. Da się nim łatać utracone lub zniszczone tkanki, regenerować zdrowie i przywracać sprawność. Fizycznie przypomina on świecącego flubbera – kulkę jaśniejącej, półpłynnej masy plastycznej, która może przybrać dowolny kształt, wtopić się w każdy materiał lub przestrzeń i tam tworzyć wytrzymałe – możliwe, że wieczne – konstrukcje. Ten materiał to metafora sztuki, wizjonerstwa i „exegi monumentum”. To pryzmat, który rozszczepia czas.
No właśnie, czas. (Subiektywnie) najważniejszą cechą megalonu jest to, że ma on dawać swojemu twórcy władzę nad jego upływem. I rzeczywiście, daje. Podczas oglądania filmu czas jakby się rozciągał. Chaotyczna, przeładowana i odtwórcza fabuła sprawia, że Coppola nie korzysta z cudownego surowca jak demiurg-zegarmistrz, lecz raczej jak ciotka, która każe oglądać czterogodzinne nagranie z wesela kuzynki bez przewijania, a za to z licznymi pauzami okraszonymi komentarzami na temat tego, kto, jak, dlaczego, z kim i kiedy.
To dlatego, że mistrz sam wpadł w pułapkę czasu. Upływ lat (może tych notowanych w metryce, a może po prostu tych spędzonych nad dziełem) zmienił kalibrację soczewki Coppoli. Sprawił, że widzi on dobrze tylko z daleka, bliży nawet nie stara się już akomodować.
Ciekawiej, niż dalej pastwić się nad „Megalopolis”, będzie potraktować to dzieło jak wydruk z diagnostyki obrazowej. Jej wynik wyjaśni dwie kwestie związane z czasem. Po pierwsze, dlaczego dla człowieka dojrzałego płynie on inaczej, niż dla młodego. Po drugie, z czego może wynikać efekt biadolenia za starymi, dobrymi czasami.
Tu brakuje receptora, czyli percepcja czasu
Dla pięciolatka godzinna podróż samochodem trwa niemal wieczność, a czterdziestolatek postrzega taką trasę jak niedługą przejażdżkę. Istnieje wiele koncepcji, które – bazując na biologii i specyfice pracy mózgu – próbują tłumaczyć to zjawisko. Jeden z najprostszych pomysłów zakłada, że chodzi tu o proporcje. Kiedy ma się pięć lat, wakacje stanowią aż jedną trzydziestą całego życia. Dlatego wydają się trwać bardzo długo. Dla trzydziestolatka ten sam okres to już tylko jedna sto osiemdziesiąta dotychczasowego życiorysu. Dlatego urlop mija mu, jak z bicza strzelił.
Ta hipoteza, choć zgrabna, jest jednak trudna do obronienia na gruncie neurobiologicznym. Brakuje przekonujących dowodów, które wskazywałyby, że mózg dokonuje tego typu kalibracji i zestawia krótkie odcinki czasu z całością odczytu. Nie znaczy to jednak, że nie próbuje się on zorientować w czasoprzestrzeni za pomocą innych metod. Aby je zrozumieć, trzeba najpierw uświadomić sobie ważną rzecz. Mózg jest odcięty od świata, zamknięty w szczelnej puszce, do której docierają tylko te informacje, które zostaną mu przekazane za pomocą zmysłów. Oczy informują go o natężeniu światła, uszy – o dźwiękach otoczenia, a termoreceptory – o temperaturze środowiska. A jednak, choć percepcja czasu jest kluczowa dla przetrwania, nie istnieje pojedynczy, wyspecjalizowany receptor, który mierzyłby jego upływ.
Ta rzeka jest wygodna, czyli subiektywizm czasu
Poczucie czasu to sensoryczny patchwork szyty przez mózg z wielu elementów – wynika z analizy opublikowanej w 2015 r. na łamach „Journal of Neuroscience”. I nie chodzi tu o wielkie problemy filozofów i fizyków („teraz” tracące sens przy naprawdę dużych odległościach, czas a prędkość, czas a grawitacja i tym podobne). Mózg jest w stanie jako tako ogarnąć te koncepty, ale w praktyce nie korzysta z nich zbyt często. W życiu codziennym zadanie tej galaretowatej machiny jest proste: pożerać dane, a następnie integrować je w spójną opowieść – dowodzą badania, które ukazały się w 2019 r. w czasopiśmie „Neuron”. Informacje wzrokowe na temat stykających się rąk docierają do mózgu szybciej, niż dźwięk klapnięcia, a jednak jest on w stanie skleić oba wrażenia i zrozumieć, że ktoś właśnie klasnął. Na podobnej zasadzie narząd ten integruje inne elementy rzeczywistości i dla własnej wygody uznaje czas za rzekę płynącą w konkretnym kierunku z konkretną prędkością – wykazali w 2018 r. na łamach „Scientific Reports” uczeni z University of California i University of Tokyo.
Ten subiektywizm (w tym wypadku nie samego czasu, lecz jego mózgowej percepcji) jest również odpowiedzialny za to, jak postrzegają upływ godzin, dni czy lat osoby starsze i młodsze – wynika z analizy opublikowanej w 2023 r. w „Aging Clinical and Experimental Research”. Może on też odpowiadać za to, że umysł Coppoli wygenerował film, w którym wszystko się dzieje na raz (sceny to bardziej flesze, niż spójne elementy ruchomego obrazu), a jednocześnie fabuła dłuży się niemiłosiernie.
To spadanie poszerza ramy, czyli spowalnianie czasu
Ekscytujące i/lub przerażające wydarzenia zdają się trwać dłużej, niż te nudne – dowiodły badania opublikowane w tym roku w „Current Biology”. Jednocześnie, kiedy trwają, czas mniej się dłuży – wykazali autorzy pracy, która ukazała się w 2016 r. w „Neurology International”. To paradoks znany m.in. osobom, które brały udział w wypadkach samochodowych, opisany np. w 2012 r. w czasopiśmie „Frontiers in Psychology”. Uczestnicy tych zdarzeń z jednej strony szacują zwykle, że trwały dłużej, niż w rzeczywistości. Z drugiej, raportują, że „wszystko działo się tak szybko”. Te dwa sprzeczne odczucia sprawiają, że część badaczy uważa, iż mózg jest w stanie „spowalniać” czas i dostosowywać go do swoich potrzeb. Ten pomysł nie obronił się jednak w badaniach eksperymentalnych.
W 2007 r. na łamach PLOS ONE opublikowano wyniki analizy, która miała ocenić, czy ludzki układ nerwowy faktycznie potrafi spowolnić czas na potrzeby własnej percepcji. Autorzy tego doświadczenia, neurobiolodzy z University of Texas i psychiatra z Baylor College of Medicine, zrzucali wolontariuszy z 31-metrowego budynku (uczestnicy mieli zabezpieczenie i spadali na siatkę). Każdy z badanych nosił na nadgarstku urządzenie przypominające duży zegarek elektroniczny. Tyle że numery na tarczy były widoczne jedynie przez ułamki sekund – zbyt krótko, by w normalnych warunkach wolontariusze byli w stanie odczytać wyświetlane znaki. Gdyby się jednak okazało, że podczas spadania czas płynie dla nich wolniej, to zdołaliby rozróżnić wartości widoczne na urządzeniu. Tak przynajmniej zakładali uczeni.
W czasie spadania zmysły badanych pracowały na pełnych obrotach, serce pompowało krew z większą częstotliwością, a płuca wentylowały się szybciej, niż zazwyczaj. Czyli w pewnym sensie ich ciała dostosowały się do szybszej percepcji. Mimo to nie byli oni w stanie odczytać cyfr wyświetlanych na tarczy. Czas dla nich nie zwolnił – skonkludowali badacze. Poszerzyły się natomiast ich ramy percepcyjne. Wolontariusze, którzy byli zrzucani z dachu, szacowali, że zdarzenie to trwało o 36 proc. dłużej, niż oceniali to zewnętrzni obserwatorzy. Słowem, rozciągnął się nie sam czas, lecz pamięć o zdarzeniu. To ona zapisała więcej elementów, a więcej zapisanych elementów to wrażenie dłuższego czasu. Stąd paradoks.
Ten chleb tak ładnie czerstwiał, czyli mocjonalność czasu
To samo dotyczy dzieciństwa. Im młodszy człowiek, tym więcej zdarzeń w jego życiu ma charakter nowości – wyjaśniają autorzy wspomnianej zeszłorocznej pracy z „Aging Clinical and Experimental Research”. To, co jest nowe, angażuje emocje, a to, co emocjonujące, zostaje przez mózg uznane za warte zapamiętania. Dlatego na wczesnym etapie życia czas płynie inaczej, a lato lub święta zdają się trwać dłużej i być jakieś takie lepsze, bardziej godne zapamiętania. Kiedy zagląda się do tych wspomnień z dzieciństwa, dostrzega się tam wiele zapisanych informacji i przypisanych tym informacjom emocji. Na późniejszych etapach życia jest mniej nowości i wydarzeń z etykietą „ważne!”. Dlatego starsi ludzie wciąż powtarzają, że czas płynie tak szybko – jak głosi mem, „patrz, Bożenko, zaraz lato zleci, Wszystkich Świętych i znowu zima będzie”.
Kiedy dzieje się dużo nowych, istotnych rzeczy, mózg woła o więcej paliwa, a to pozwala mu zapisać ślady pamięciowe z lepszą „rozdzielczością” – dowiodły tegoroczne badania z „Current Biology”. To ta rozdzielczość daje złudzenie wydłużenia czasu w młodości. I to ona odpowiada za tęsknotę za starymi, dobrymi czasami, kiedy to pomidor pachniał, jak pomidor, chleb nie pleśniał, tylko czerstwiał, a megalon tworzył ponadczasowe konstrukcje i nie musiał być regenerowany poobiednią drzemką na ergonomicznym materacu.
Tę tęsknotę widać w „Megalopolis” na każdym kroku. W scenach pustej sprośności, klubowego odrealnienia, życiowej obojętności i twórczej anhedonii. To wszystko jest tak naprawdę nostalgia za dawnymi znacznikami w mózgu, za etykietami „nowe, niezwykłe, wyjątkowe!”.
To namiastka wyuzdania, czyli dziwaczność czasu
W filmie Coppoli przewija się lament, który łączy w sobie dwa, pozornie przeciwstawne wątki. Pierwszy: co to się porobiło z tym światem, człowiek już za nim nie nadąża. Widać go np. w scenach poświęconych głodnym sensacji, zepsutym mediom, zgniłej kulturze zachodu, celebrytom z krótkimi życiorysami strzelającymi pod niebo jak magazyn fajerwerków. I drugi wątek: myślicie, że TO jest wyuzdanie?! Za starych czasów – to było wyuzdanie! Ten z kolei widać w uchwyconej w filmie koncepcji USA jako upadającego Rzymu, w klimacie „niech jedzą ciastka” Marii Antoniny czy w koheletowskiej postawie samego Catiliny.
Oba te wątki są powiązane z tzw. paradygmatem dziwaczności (oddball paradigm). To efekt, który został zaobserwowany w latach 70. XX w. Polega on na tym, że mózg zwraca większą uwagę na wyróżniające się bodźce i reaguje na nie zwiększoną aktywnością. Ta zależność przekłada się również na percepcję czasu. Można ją uchwycić, np. odtwarzając badanym serię dźwięków, z których każdy trwa dokładnie tyle samo sekund.
W takim doświadczeniu większość sygnałów jest identyczna, ale raz na jakiś czas odgłos jest wyższy lub niższy od pozostałych. Kiedy wolontariuszy prosi się później, by ocenili, jak długie były poszczególne dźwięki, mają oni tendencję do przeszacowywania czasu trwania tych nietypowych sygnałów, i to nawet o 50 proc. To dlatego, że ich mózgi przeznaczyły większe zasoby na analizę wyróżniających się bodźców i zapisały je bardziej szczegółowo – trwały więc dla nich dłużej i były ważniejsze.
Podobny efekt uzyskuje się wtedy, gdy bodźcami, na które eksponuje się badanych, nie są dźwięki, lecz obrazy. Na przykład, w 2019 r. na University of Queensland przeprowadzono serię doświadczeń, w których badanym wyświetlano obiekty zorientowane w poziomie lub pionie. Podobnie jak w innych wersjach tego eksperymentu, tak i tu jeden rodzaj obrazu pojawiał się często i wywoływał uczucie przyzwyczajenia, a drugi – rzadko i powodował zaskoczenie. Badaczy interesowało przede wszystkim to, czy wyróżniające się obrazy „wydłużają” czas percepcyjny w mózgu, czy raczej to te typowe go „skracają”. Manipulując powtarzalnością lub nowatorstwem wyświetlanych obiektów, uczeni ustalili, że bardziej prawdopodobny jest ten drugi scenariusz. To sugeruje, że młodzi ludzie przeżywają czas w bardziej zobiektywizowany sposób. Natomiast mózgi osób starszych, które „już wszystko widziały” dokonują subiektywnej obróbki materiału pamięciowego – tak, jakby pakowały plik do formatu .zip, przez co zajmuje on mniej miejsca.
To truchło porusza, czyli potencjał czasu
W 2019 r. na University of Arizona przeprowadzono interesujące doświadczenie, które badało paradygmat dziwaczności na jeszcze głębszym poziomie. Uczestnikom pokazywano przyjemne i nieprzyjemne obrazy, a także mierzono aktywność ich mózgów za pomocą EEG. W pomiarze tym skupiono się przede wszystkim na tzw. późnych pozytywnych potencjałach (late positive potential, LPP), czyli na skokach amplitud fal mózgowych. Notuje się je w zapisie po zaistnieniu bodźca, który angażował uwagę i emocje. LPP były wysokie szczególnie wtedy, gdy badanym wyświetlano nieprzystająco nieprzyjemny obraz na przyjemnym tle. Na przykład, sielska scena rodzinnego obiadu, a w niej rozkładające się truchło albo gigantyczne owady. To świadczyło o tym, że mózgi badanych reagowały wyjątkowo intensywnie na te bodźce, które budziły silne emocje, ale dodatkowo były nietypowe, zaskakujące, wymagały intensywnego przetwarzania.
Badacze podnieśli poprzeczkę jeszcze wyżej na drugim etapie eksperymentu. W czasie jego trwania powtórzyli poprzednią procedurę, ale poprosili uczestników, by w połowie przypadków kłamali w ankiecie dotyczącej emocjonalnej percepcji oglądanych obrazów. To znaczy: mieli wskazywać, czy sceny są ich zdaniem przyjemne, czy nie, ale co druga odpowiedź miała być fałszywa. Okazało się, że kiedy kłamali, potencjały LPP były jeszcze wyższe, niż wtedy, gdy mówili prawdę. Uczeni uważają, że wynikało to z intensywnego przetwarzania „dziwności” i emocji. Uczestnicy eksperymentu próbowali nie tylko przetwarzać te zaskakujące dla nich obrazy, lecz także odnaleźć się w sytuacji, w których wymaga się od nich nietypowej reakcji.
Przejawy podobnego procesu można znaleźć w „Megalopolis”. Coppola/Catilina portretuje się tu jako twórca, który bardzo pragnie sprawnie przetwarzać obecne czasy, ale nie potrafi się już w nich odnaleźć. Paradygmat dziwaczności działa na niego w dwojaki sposób. Z jednej strony, mistrz czuje, że wszystko jest teraz inne, z drugiej, że nie ma „nic nowego pod słońcem”. Jest przytłoczony nadmiarem współczesnych bodźców, ale chce buńczucznie pokazać, że megalon wciąż należy do niego, bo to on pierwszy go zaklepał. Niestety, to tak nie działa. Bo tak naprawdę materiał ten niczego twórcy nie daje, a jedynie odzwierciedla to, co zachodzi w jego umyśle. Jest jak zapis z EEG lub wynik badania wzroku. Ani jeden, ani drugi wynik nie wypadł tu niestety najlepiej.