Biologie fantastyczne: Davida Lyncha głowa do śnienia
Część psychologów i neuronaukowców uważa, że marzenia senne to jedynie rozpaczliwe próby nadania sensu czemuś, co tak naprawdę jest go pozbawione. Jak sądzą ci badacze, w czasie nocnego odpoczynku w mózgu pojawiają się losowe sygnały elektryczne, które są niejako na siłę porządkowane i interpretowane przez te bardziej „racjonalne” części układu nerwowego. Koncepcja ta, nazywana hipotezą aktywacji-syntezy, omówiona została np. w pracy opublikowanej w 2023 r. na łamach „Brain Sciences”. Wyjaśniono w niej, że podczas snu informacje sensoryczne pochodzące ze zmysłów (zwłaszcza wzroku) są zablokowane, a mózg skleja wrażenia z tego, czym dysponuje, czyli ze zdarzeń wewnętrznych.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: u jakiejś śpiącej osoby w obszarze wzrokowym aktywują się impulsy nerwowe kodujące obraz renifera, kropek i księżyca, w obszarze węchowym pojawiają się sygnały odpowiedzialne za rozpoznawanie zapachu czekolady, w korze ruchowej zachodzą wyładowania przypisane ruchom ciała podczas jazdy konnej, a w ciele migdałowatym – te odpowiedzialne za uczucie ekscytacji. Wtedy – wyjaśniają autorzy – mózgowy interpretator (przede wszystkim kora przedczołowa) ułoży z tego wszystkiego narrację, w której śniąca osoba odbywa ekscytującą podróż w blasku księżyca, ujeżdżając nakrapianego renifera pachnącego czekoladą (podobny przykład pojawił się w publikacji).
Obraz i związane z nim wrażenia będą tym żywsze – tłumaczą dalej naukowcy – im wyższy będzie poziom aktywacji i niższy poziom modulacji w mózgu. Upraszczając: w fazie REM mózg działa na bardzo wysokich obrotach – znacznie wyższych niż w czasie snu NREM (w tej fazie również mogą się pojawić marzenia senne mało intensywne). Ten stan nocnego pobudzenia jest porównywalny ze stanem czuwania. Jednak na jawie mózg, po pierwsze, intensywnie moduluje to, co się w nim dzieje, a po drugie, otrzymuje również aktywny input od zmysłów. To sprawia, że „ma się czym zająć”, a dodatkowo niejako moderuje własne działania.
Kto widział jakikolwiek film Lyncha (może poza „Prostą historią”), ten wie, że powyższy opis (renifer itd.) to wypisz wymaluj estetyka filmów tego reżysera. Flagowym przykładem jest „Inland Empire”, czyli trwające prawie trzy godziny surrealistyczne doświadczenie. Efekt uczestniczenia w marzeniu sennym wzmocniony jest nielinearnym przebiegiem wydarzeń. Próby odczytania ich znaczenia są skazane na niepowodzenie, jak w przypadku snów. Zresztą sam Lynch zawsze mówił, że w jego filmach nie chodzi o sens, lecz o doświadczenie.
Hipoteza testowania zagrożeń
To doświadczanie, które towarzyszy marzeniom sennym, przypomina prowadzenie drugiego życia: bezkarnego, pozbawionego konsekwencji, wiedzionego na percepcyjnym „polu treningowym”. Dlatego wielu badaczy nie zgadza się z koncepcją aktywacji-syntezy i uważa, że sny są raczej poligonem doświadczalnym.
Taką koncepcję, nazywaną hipotezą testowania zagrożeń, sformułował Antti Revonsuo, fiński neuronaukowiec i psycholog z uniwersytetów w Turku i Skövde. W 2001 r. w pracy opublikowanej w „Behavioral and Brain Sciences” napisał: „Według niektórych teorii marzenia senne są przypadkowym produktem ubocznym wynikającym z fizjologii snu REM (…). Jednak treść snów nie jest aż tak zdezorganizowana, jak wskazują te koncepcje. Forma i treść snów nie są przypadkowe, lecz zorganizowane i selektywne: podczas śnienia mózg konstruuje złożony model świata, w którym pewne typy elementów w porównaniu z życiem na jawie są niedoreprezentowane, podczas gdy inne są nadreprezentowane. Co więcej, treść snu jest konsekwentnie i silnie modulowana przez pewne typy doświadczeń na jawie. Na podstawie tych dowodów wysuwam hipotezę, że biologiczną funkcją śnienia jest symulowanie zagrażających zdarzeń oraz ćwiczenie percepcji zagrożenia oraz unikania niebezpieczeństw”.
Revonsuo podkreśla, że tak rozumiane sny mają duże znaczenie ewolucyjne. Dzięki nim nasi przodkowie mieli możliwość przećwiczenia reakcji na zagrożenia – argumentuje – a to zwiększało ich szansę na przetrwanie. Takiego „trenowania” z całą pewnością nie brakuje w filmach Lyncha. Co więcej, niebezpieczeństwa pojawiają się często właśnie tam, gdzie są najmniej spodziewane. Na przykład w sennym, sielskim miasteczku w filmie „Blue Velvet”. Główny bohater Jeffrey Beaumont znajduje w trawie odcięte ucho i wkracza do świata, który bardzo różni się od jego codzienności. Konfrontuje się z zagrożeniami, z których wcześniej nie zdawał sobie sprawy lub których istnienie przeczuwał tylko podskórnie. Dzięki temu zyskuje szansę przeanalizowania swoich własnych reakcji i postaw moralnych.
Hipoteza ciągłości
Część naukowców uważa, że hipoteza testowania zagrożeń, choć zgrabna, jest za mało uniwersalna. Większość snów nie dotyczy niebezpieczeństw – zauważają. Dwóch niemieckich badaczy snu, Michael Schredl i Friedrich Hofmann, sformułowało w 2003 r. tzw. hipotezę ciągłości. Zgodnie z nią marzenia senne to nieco zdeformowana kontynuacja doświadczeń ze stanu jawy. Uczeni ci na łamach „Consciousness and Cognition” wyjaśniają, że zdarzenia, doświadczenia, zmartwienia czy przemyślenia, które towarzyszyły danej osobie w stanie czuwania, odpowiadają bezpośrednio za to, co wydarzy się we śnie.
W ten sposób odpowiadają też na argument Revonsuo, który zauważył, że sny nie mogą być losowe, skoro pewne motywy pojawiają się w nich częściej niż inne. Schredl i Hofmann doświadczalnie wykazali, że jeśli jakieś zdarzenia występują częściej na jawie, to prawdopodobieństwo ich pojawienia się we śnie również wzrasta.
Ciekawy przykład można znaleźć w „Mulholland Drive”. Jeśli trzymać się najpopularniejszej interpretacji tego filmu, to opisuje on jawę oraz sen młodej kobiety, Diane Selwyn. W świecie rzeczywistym bohaterka jest ambitną, ale nieudolną aktorką, która przybywa do Hollywood z nadzieją na wielką karierę. Doświadcza jednak porażki za porażką: nie dostaje wymarzonego angażu, cierpi z powodu zdrady swojej kochanki, Camilli, która również jest aktorką, ale odnoszącą sukcesy. Zrozpaczona Diane zleca jej zabójstwo, a sama doświadcza kryzysu psychicznego i zapada w głęboki sen (stupor?), w którym zamienia się w Betty – swoje radosne, sprawcze i utalentowane alter ego.
Hipoteza odwróconego uczenia
W śnionej przez Diane części „Mulholland Drive” Camilla zamienia się w Ritę, która cierpi na amnezję. Bohaterka stara się na nowo zbudować swoją tożsamość. Film podkreśla, że pamięć jest nierozerwalnie związana z odkrywaniem i definiowaniem własnego ja. To również ona jest najważniejszym narzędziem narracyjnym, utrzymującym ciągłość percepcji własnego życia.
Związek między snem a pamięcią jest bardzo dobrze udokumentowany w naukach biologicznych. Nocny odpoczynek konsoliduje ślady pamięciowe, czyści to, co jest zbędne, a wzmacnia to, co przydatne. Nie ma jednak pewności, czy taka sama jest funkcja samych marzeń sennych. W nocy „czyszczone” i regenerowane są inne narządy, np. mięśnie. A przecież nie muszą w tym celu symulować pracy.
Jednak niektórzy badacze uważają, że nie tylko sam sen, ale również marzenia senne są kluczowe dla funkcjonowania pamięci. W 1983 r. brytyjscy naukowcy Francis Crick i Graeme Mitchison sformułowali na łamach „Nature” tzw. hipotezę odwróconego uczenia. Zgodnie z nią sny mają na celu szybkie przejrzenie tego, co ma zostać zapomniane czy oduczone. Wedle tej koncepcji mózg przewija taśmę dokumentującą rzeczywistość, zanim wykasuje z niej niepotrzebne fragmenty. Z tego powodu ta hipoteza jest również nazywana „śnieniem dla zapominania”.
Istnieje kilka argumentów wspierających tę koncepcję. Jeden z nich odnosi się do tego, że zdecydowana większość snów zostaje zapomniana, a nawet te, które utrwalają się w pamięci, są potem z trudem odtwarzane na jawie. Zgodnie z wyjaśnieniem Cricka i Mitchisona marzenia senne oczyszczają też mózg ze śladów pamięciowych z oszczędności. Gdyby układ nerwowy gromadził wszystkie informacje – twierdzą – to musiałby się rozrosnąć do ogromnych rozmiarów. I powołują się na przykład kolczatek – ssaków z rodziny stekowców, które zdają się nie mieć fazy REM i nie doświadczać marzeń sennych. Zwierzęta te – według badaczy – mają nieproporcjonalnie duży rozmiar kory czołowej, mimo że ich inteligencja i zdolności poznawcze nie są ponadprzeciętne. To dlatego – uważają Crick i Mitchison – że kolczatki są zmuszone gromadzić zarówno adaptacyjne, jak i tzw. pasożytnicze (czyli niepotrzebne) ślady pamięciowe.
Nie dowiedziono doświadczalnie prawdziwości tych argumentów. Nie wyjaśniają one też wielu innych zjawisk. Na przykład dlaczego po zdobyciu nowej umiejętności (np. jazdy na nartach) w snach powracamy do tej czynności. Warto też zauważyć, że generalnie w biologii to, co jest powtarzane, jest utrwalane, a nie zapominane.
Hipoteza snów jako symulacji
Niejako w kontrze do powyższej koncepcji w 2015 r. została sformułowana hipoteza snów jako symulacji. Rozwinął ją wspomniany już Antti Revonsuo wraz z dwojgiem innych badaczy z uniwersytetu w Turku, Jarno Tuominenem i Katją Valli. Uważają oni, że marzenia senne mają symulować różne sytuacje, zwłaszcza społeczne, ponieważ to one stanowią podstawę przetrwania naszego gatunku, a do tego są najbardziej złożone: wymagają wiedzy, doświadczenia, wyczucia. W czasie snu umysł działa bez hamulców logiki i może wygenerować nieszablonowe historie, a następnie sprawdzić się w nich. Taką konfrontację można znaleźć np. w „Człowieku słoniu” Lyncha, bazującym na historii Josepha Merricka, którego ciało nosiło ślady licznych deformacji wynikających z wrodzonej choroby.
W filmie widz konfrontuje się ze stygmatyzacją i z wykluczeniem społecznym, jakie dotknęły bohatera. Ma szansę zadać sobie sam pytania: jak bym reagował w obliczu takiej odmienności? A gdybym to ja był inny? Relacja, jaką protagonista nawiązuje z lekarzem, doktorem Travesem, jest jak senna symulacja motywu empatii. Medyk mu pomaga, ale wprowadza go na salony z przyjaźni czy raczej z chęci eksploatowania?
Hipoteza snów jako terapii
Konfrontowanie widza z nietypowymi sytuacjami to także motyw pierwszego pełnometrażowego filmu Lyncha, czyli „Głowy do wycierania”. Główny bohater Henry Spencer zostaje ojcem istoty nie z tej ziemi. Postanawia się nią zaopiekować – koi w ten sposób poczucie braku przynależności społecznej i wypełnia „wgraną” rolę rodzica-piastuna. Surrealistyczne obrazy, których film jest pełen, są jak stenogram z absurdów codzienności. Odbiorca tych treści poddaje samego siebie testom, podobnie jak osoba, która śni. Są one – w dobrym tego słowa znaczeniu – egocentryczne. Dlatego część naukowców uważa, że sny nie są poligonem ćwiczeniowym ani symulacją zagrożeń, lecz bezpieczną przestrzenią do przetwarzania traum.
Taką hipotezę sformułował w 1995 r. Ernest Hartmann, który na łamach „Dreaming” napisał, że marzenia senne to forma naturalnej, warunkowanej biologicznie psychoterapii. I dodał: „Sny często wydają się dotyczyć problemów interpersonalnych, ze szczególnym uwzględnieniem aktualnych obaw śniącego o rodzinę, przyjaciół, kochanków. Sen wydaje się nawiązywać połączenia z innymi osobami lub doświadczeniami z przeszłości, śniący czasami budzi się z poczuciem wglądu lub drogi do rozwiązania osobistego problemu”.
Takie wątki nierzadko pojawiają się w filmach Lyncha, przy czym forma terapii i dochodzenie do rozwiązań są często nietypowe, zniekształcone, nieuporządkowane – dokładnie tak, jak w snach. Protagoniści „Dzikości serca”, Sailor i Lula, udają się w podróż, która ma być dla nich nie tylko ucieczką przed zagrożeniami, lecz także sposobem na radzenie sobie z emocjonalnymi obrażeniami z przeszłości. Każde z kochanków przetwarza je w inny sposób, ale ostatecznie rozwiązaniem okazuje się wzajemne uczucie. Ten triumf miłości przywodzi na myśl sen dziecka.
Czy takie właśnie jest przesłanie wszystkich dzieł Lyncha? Bynajmniej. Jeśli twórca ten chciał odbiorcom cokolwiek przekazać (a można w to wątpić, bo cenił subiektywną ocenę swoich dzieł), chodziłoby raczej o to, że życie, sztukę, sny cechuje dualizm dobra i zła, piękna i brzydoty. Często granica jest bardzo cienka. Jak między jawą a snem.
***
Tekst jest częścią cyklu autorki „Biologie fantastyczne” publikowanego na naszym portalu naukowym Pulsar.