Nowoczesna armia robotów
Zwycięstwo Zachodu w II wojnie światowej, a potem w zimnej wojnie wyłoniło ład, który znamy. Dzięki niemu większość ludzi żyła w niespotykanym w historii długim czasie pokoju. Konflikty, nawet jeśli były intensywne, trwały raczej krótko i miały ograniczony charakter. Cieszyliśmy się pokojem i spokojem, a wzrost liczby ludności i poziomu dobrobytu był bezprecedensowy. Ten czas właśnie się kończy. Nawet jeśli Zachód nie utracił jeszcze wszystkich przewag, to zamieszkuje go coraz mniejsza część globalnej populacji oraz wypracowuje coraz mniejszy odsetek światowego PKB. Media elektroniczne zaś polaryzują pejzaż polityczny nie tylko w obrębie państw, ale i na arenie międzynarodowej. Zza ramion bogini pokoju – Pax – wygląda jej przyrodni brat Mars, bóg wojny, a w wojskowości trwa wielkie przyspieszenie.
Redefinicja pola bitwy
Przeorane pociskami pole oraz front, na którym dwie armie stoją naprzeciw siebie, nadal są rzeczywistością. Ale współczesna wojna wyznacza też nowe obszary starcia. Pierwszy to infrastruktura krytyczna, czyli wszystkie elementy, bez których społeczeństwa nie mogą funkcjonować i prowadzić operacji wojskowych, w tym operacji zaplecza, związanych z przemieszczaniem oddziałów oraz zasobów pozwalających na prowadzenie działań. A więc drogi, kolej, porty, cała infrastruktura energetyczna, paliwowa oraz wodno-kanalizacyjna. Krótko po napaści Rosji na Ukrainę byliśmy świadkami sabotażu dokonanego na gazociągach Nord Stream 1 i 2; według doniesień niemieckiej prasy sprawcą miał być ukraiński wywiad. W infrastrukturę energetyczną wymierzone są też ataki obu stron tego konfliktu. I choć nie jest to całkowicie nowy obszar działań (np. już w czasie II wojny światowej alianckie lotnictwo dokonywało nalotów na niemieckie porty, fabryki i węzły kolejowe), to nowe są punktowość uderzeń, ich staranne planowanie oraz wykonanie i powiązanie z innymi działaniami.
Elementem infrastruktury krytycznej są systemy pozycjonowania (amerykański GPS, europejski Galileo), zakłócane nieomal permanentnie wszędzie tam, gdzie Rosja ma swoje przyczółki. Na przykład na niektórych obszarach Polski, republik bałtyckich oraz Morza Bałtyckiego dochodzi do zakłóceń wywoływanych przez wielką instalację w Królewcu. Wiosną 2024 r. lotnisko w estońskim Dorpacie (Tartu) zostało na ponad miesiąc wyłączone z eksploatacji, ponieważ nie było tam radiowego systemu naprowadzania (NDB lub ILS), a GPS był skutecznie zagłuszany i lądowanie przy ograniczonej widoczności stało się niemożliwe. W listopadzie Finowie ogłosili, że podobne zmiany prewencyjnie wprowadzają na trzech lotniskach przy wschodniej granicy.
Kolejnym obok infrastruktury krytycznej obszarem walki o przewagę jest przestrzeń informacyjna. I znowu – nie jest to całkiem nowe pole. Już podczas II wojny światowej i zimnej wojny państwa korzystały z radia, aby informować obywateli okupowanych krajów o prawdziwej sytuacji na frontach oraz dezinformować wroga. Ale dziś wpływ na przestrzeń informacyjną ma każdy, i to zdecydowanie silniejszy, a głównym instrumentem stały się media społecznościowe. Podstawowym zadaniem państw wrogich Zachodowi jest nie tylko tworzenie fake newsów, ale przede wszystkim sianie zamętu, wzniecanie konfliktów oraz polaryzacja postaw społeczeństw i wzrost wątpliwości co do działań ich rządów. Obywatel pod wpływem kakofonii silnie emocjonalnych informacji, często sprzecznych, całkowicie wiarygodnych albo też zupełnie niewiarygodnych, ma nie wierzyć w nic i nikomu nie ufać; sparaliżowany, przestraszony i obojętny powinien liczyć tylko na siebie. Taki jest główny cel wojny informacyjnej. Nie chodzi o wyeliminowanie przeciwnika podczas starcia, ale zdezorientowanie go, by nie potrafił określić, czy wojna trwa, kto jest wrogiem, gdzie on się znajduje i jak stawić mu czoła. A jeśli nawet miałby w tych kwestiach ugruntowany pogląd, agresorzy dążą do tego, by nie mógł podjąć działań.
Trzecim nowym polem bitwy, związanym z dwoma poprzednimi, jest cyberprzestrzeń. Zdalne przejęcie kontroli nad komputerami i sieciami oraz elementami, którymi one sterują, stwarza olbrzymie możliwości. Począwszy od wyłączenia zasilania w całych dzielnicach miast i zatrzymania linii kolejowych, poprzez zablokowanie bankomatów i terminali płatniczych, a na fałszywych informacjach prezentowanych na wyświetlaczach czy w mediach głównego nurtu skończywszy. Infrastruktury cybernetyczne państw i rządów oraz wszystkie elementy sterowane przez komputery (w tym np. instalacje przemysłowe, sieci transportowe albo węzły internetu) są obszarem nieustannych zmagań pomiędzy hakerami – często sponsorowanymi przez rządy i wojsko – a specjalistami chroniącymi kluczowe zasoby fizyczne i informacyjne kraju.
Drony
Pole walki to także bardziej tradycyjne, „kinetyczne” (jak powiedzieliby specjaliści wojskowości) elementy. W tej dziedzinie trwa nieustanny postęp, a znaczna część rekordowych od dekad wydatków na zbrojenia (2,5 bln dol.) trafia do firm technologicznych. Największa i najbardziej chyba widoczna rewolucja odbywa się w przestworzach. Dominacja w powietrzu od II wojny światowej należała do kluczowych elementów pola walki, ale głównym jej instrumentem były pojazdy załogowe – samoloty i helikoptery. Dziś schodzą na drugi plan, zastępowane przez drony zarówno rozpoznawcze, pokazujące obraz pola walki, ale także uderzeniowe. Polskie drony systemu WARMATE mają wiele funkcji. Przede wszystkim mogą stanowić amunicję krążącą, czyli czekać w powietrzu na odpowiedni cel do zaatakowania, a potem w niego uderzyć. Zintegrowany z tym systemem dron rozpoznawczy umożliwia pokazanie obrazu pola walki – zarówno w paśmie widzialnym, jak i w podczerwieni – co pozwala dowódcy podjąć właściwe decyzje.
W Ukrainie ogromne znaczenie mają małe drony – zarówno sterowane przez operatorów oglądających obraz z kamery (jakby byli na pokładzie, tzw. FPV), jak i autonomiczne i półautonomiczne. Ważące często po kilka kilogramów albo mniej, uzbrojone w jeden ładunek wybuchowy, są tanie i kończą misję zniszczeniem celu – przy okazji eliminując z walki pojazdy i żołnierzy wroga. Jedno takie nieduże urządzenie – wyposażone w jeden ładunek kumulacyjny i sterowane przez jednego człowieka, nawet bez przygotowania ogólnowojskowego, siedzącego wiele kilometrów dalej – może zniszczyć bardzo kosztowne czołgi i wyrzutnie rakiet, obsługiwane przez wysokich rangą oficerów z wieloletnim doświadczeniem. W październiku 2024 r. opublikowano film, na którym widać, jak izraelski dron namierzył w Strefie Gazy w zrujnowanym budynku jednego z bojowników Hamasu. Gdy mężczyzna zginął w strzelaninie, okazało się, że to przywódca terrorystycznej organizacji, Jahja Sinwar. Pokazuje to potencjał tej broni.
Tam, gdzie jest miecz, jest też tarcza. Na polu walki nasyconym dronami szczególne znaczenie mają systemy walki radioelektronicznej. Zasada ich działania jest prosta: silnym polem elektromagnetycznym zakłócają działanie dronów, a zwłaszcza komunikację z operatorem. Mniejsze zagłuszacze są na wyposażeniu pojedynczych żołnierzy, większe z kolei wymagają sporych ilości energii, więc montuje się je na pojazdach z potężnymi agregatami. Jeśli jeden element naprawdę zmienił reguły na współczesnym polu walki – to właśnie drony i rozwiązania antydronowe.
Roje i autonomia
Drony to zresztą nie tylko rozwiązania dla przestworzy. Niewielkie i szybkie łodzie prawdopodobnie poczyniły ogromne szkody w rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej, de facto eliminując ją z walki. Podwodne bezzałogowe okręty Ghost Shark oraz Manta Ray to wspólne dzieło inżynierów i marynarek wojennych Stanów Zjednoczonych i Australii. Przypominają niewielkie okręty podwodne i mogą bardzo długo pozostawać pod powierzchnią, zużywając minimalne ilości paliwa. Przede wszystkim zaś nie posiadają załogi, która musiałaby jeść, spać, oddychać i tęskniłaby za lądem. Pozwalają więc na prowadzenie wielomiesięcznych akcji wywiadowczych (i – potencjalnie – bojowych) na akwenach, gdzie pojawienie się dużego okrętu zostałoby zapewne od razu zauważone. Na rozwój tej technologii Pentagon przewidział kilkaset milionów dolarów – czyli więcej, niż wynosi budżet zbrojeniowy niejednego państwa.
Autonomia w skali mikro to także różne nietypowe nowatorskie urządzenia takie jak Dust, sensor ważący niecałe 2 kg, który może wyglądać jak leżący śmieć. Zrzuca się go z dowolnego samolotu, również cywilnego. Dust zbiera informacje o wibracjach gruntu, a więc ruchach pojazdów czy oddziałów przechodzących w pobliżu. Takie konstrukcje mogą współpracować ze sobą w rojach, a informacje przekazywać w sieciach budowanych ad hoc (tzw. sieciach mesh – wiele urządzeń działających jak połączone węzły, łączność bezprzewodowa).
Pojazdy lądowe, powietrzne i wodne, które przekazują obraz do operatora, a więc są podatne na zakłócenia, to tylko etap przejściowy. Kolejnym jest autonomia oraz współpraca w roju. Na tegorocznych targach w koreańskim Pusan tamtejsze koncerny zbrojeniowe pokazały autonomiczne pojazdy powietrzne oraz lądowe współpracujące ze sobą (operatorzy jedynie wydają rozkazy o kierunku akcji), a także systemy do zwalczania takich rojów, groźnych zwłaszcza dla okrętów. I tutaj warto wspomnieć o firmie Anduril Industries, zbrojeniowym start-upie z Doliny Krzemowej. Wspierana kapitałowo przez największe fundusze inwestycyjne oraz najtęższe umysły, buduje inteligentne systemy zarówno na czas pokoju, jak i wojny, m.in. wspomniany Dust, dron pionowego startu i lądowania Roadrunner, autonomiczny okręt podwodny Dive-LD lub wieże rozpoznawcze, które można montować wzdłuż granic lub linii frontu, aby szybko wyławiać ewentualne zagrożenia.
Ale to nie laboratoria i start-upy z Doliny Krzemowej są główną siłą napędową postępu w technologiach obronnych, lecz raczej bieżąca potrzeba pola walki oraz dostępność tanich i prostych urządzeń, takich jak te penetrujące umocnienia wroga i niosące mały ładunek wybuchowy, powstałe z przekształcenia elektrycznych deskorolek. Należą tu balony wywiadowcze naszpikowane elektroniką, a kosztujące dosłownie grosze – trudne do wykrycia przez radar i jeszcze trudniejsze do zestrzelenia. Współczesna wojna elektroniczna to więc niekoniecznie akcje o milionowych budżetach; to również bardzo proste inteligentne urządzenia, na których zakup może sobie pozwolić dosłownie każdy.
W sukurs nowoczesnym rozwiązaniom przychodzi sztuczna inteligencja, która wspiera żołnierzy lub przejmuje coraz więcej czynności pola walki. Począwszy od kategoryzacji i oceny celów na podstawie informacji z terenu, utożsamianych z danymi wywiadowczymi – co podczas interwencji w Strefie Gazy ściągnęło na Izrael wielką krytykę – a na sterowaniu pojedynczymi jednostkami (dronami powietrznymi, autonomicznymi pojazdami, instalacjami walki radioelektronicznej czy obserwacji) skończywszy. Człowiek ma jedynie ogarniać całość sytuacji oraz podejmować decyzje – i niekoniecznie nadzorować każdy element uzbrojenia.
Cyfrowi żołnierze
I tak dochodzimy do cyfrowych żołnierzy, czyli autonomicznych jednostek bojowych pod postacią pojazdów albo robotów wyposażonych w broń. Wielka premiera takiego urządzenia nastąpiła w Iranie w 2020 r., gdy Izrael dokonał zamachu na kluczowego naukowca zajmującego się bronią jądrową. Novum było wykorzystanie półautonomicznego karabinu maszynowego ukrytego w zaparkowanym pojeździe, który precyzyjnie zidentyfikował ofiarę, następnie strzelił do niej – nie robiąc krzywdy żadnej z towarzyszących jej osób – przynajmniej według doniesień zachodnich mediów. Według „The Times of Israel” taka instalacja ważyła wówczas około tony. Ale miniaturyzacja postępuje i dwie najpotężniejsze armie świata – amerykańska i chińska – już wcielają do wojska żołnierzy roboty. Emerytowany generał Mark Milley przewiduje, że w ciągu 10–15 lat co trzeci żołnierz amerykańskiej armii będzie robotem. Społeczeństwa demokratyczne bardzo poważnie traktują śmierć każdego obywatela i przykład wojny wietnamskiej, którą Ameryka wygrywała na polu walki, ale ostatecznie musiała wycofać wojska ze względu na nacisk własnej opinii publicznej, pokazuje, że minimalizacja strat własnych pozostanie priorytetem wojny przyszłości. Także Chiny, które co prawda mają prawie 1,5 mld obywateli, nie są szczególnie chętne do wystawiania ich na niebezpieczeństwa – jako że mierzą się z wyzwaniami demograficznymi będącymi konsekwencją polityki jednego dziecka oraz wzrastającego dobrobytu (i typowego w takiej sytuacji spadku dzietności).
Czworonożny pies bojowy, jako żywo przypominający urządzenia wcześniej pokazywane przez Boston Dynamics, został zaprezentowany w maju 2024 r. przez Chińczyków. Wyposażony w karabin maszynowy lub wyrzutnię granatów, może przejść w terenie wiele kilometrów. W niewielkim tylko stopniu jest podatny na ogień wroga – nie ma jak człowiek tkanek miękkich, więc ołowiane kule nie robią mu wielkiej szkody. Wdrożenie takiej armii robotów i wysłanie jej przeciw wojskom oznacza jeszcze jedną zaletę – polityczną. Roboty nie mają obywatelstwa żadnego kraju, można ukryć, kto nimi steruje, i zapewniać – parafrazując Władimira Putina z czasów inwazji na Krym – że takie urządzenie można kupić w każdym sklepie z robotami.
Utrata kontroli
Na razie każde z urządzeń, nawet zaawansowanych, pozostaje pod bezpośrednią pieczą konkretnego żołnierza, ten zaś jest na służbie konkretnego państwa. Tak jednak nie musi być zawsze. Im większa autonomia broni, tym luźniejszy jej związek z instytucjami i organizacjami. Z powodzeniem można sobie wyobrazić, że w konflikcie przyszłości walczą dwie armie – tyle że właściwie nie wiadomo, kogo reprezentują, bo nikt nie przyznaje się do bezpośredniej kontroli nad danym urządzeniem i jego działaniami. I choć dziś brzmi to jak science fiction, to być może nikt takiej kontroli nie będzie miał. Stanisław Lem już dawno opisał świat („Pokój na Ziemi”), w którym państwa walczyły ze sobą za pomocą robotów, ale utraciły nad nimi kontrolę i ostatecznie nie bardzo wiedziały, co począć ze zmilitaryzowanym rojem automatów. I podam jako przykłady znacznie mroczniejsze dzieła, takie jak „Terminator” lub „Matrix”, gdzie wojnę prowadzą nie ludzie przeciw ludziom za pomocą maszyn, lecz maszyny przeciw ludziom.
Obserwowany dziś reset pola walki – w powiązaniu z gigantycznymi nakładami na zbrojenia oraz wzrostem ryzyka wybuchu konfliktu bądź to tradycyjnego, bądź hybrydowego – zmienia więc nie tylko technologię, ale i nasze myślenie o wojnie. Stare odchodzi, nowe jeszcze się nie pojawiło, a my staramy się jakoś kontrolować rozwój wydarzeń oraz zachować gwarancje, które od kilkudziesięciu lat utrzymują na świecie względny pokój. Technologie wojskowe jak każde inne nie są same z siebie dobre ani złe; mogą służyć do podbojów i okrucieństwa, ale też do utrzymania spokoju, ładu i dobrobytu. W naszym interesie jest więc, by to demokratyczna część świata przodowała w ich rozwoju i aby każdy, kto chce ją zaatakować, czuł, że nie może tej walki wygrać. Dlatego utrzymywanie przewagi technologicznej jest priorytetem. Pozostaje nam jedynie życzyć sobie, byśmy zgodnie z rzymską maksymą Si vis pacem para bellum (Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny) nigdy nie musieli jej wykorzystać.